Jak powszechnie wiadomo, Polak potrafi, i to potrafi naprawdę niejedno. Nasi pisarze święcą sukcesy na wielu frontach literackich, czemu więc nie mieliby pokazać klasy również na niezbyt obficie obsadzonym poletku rodzimej książkowej grozy? Mariusz Kaszyński po raz kolejny podejmuje próbę podbicia naszych umysłów historią straszną, makabryczną i bardzo klasyczną zarazem. W „Rytuale” przerobił już motywy czysto mastertonowskie, teraz zaś przyszła pora na osadzenie w polskich realiach historii rodem z… „Egzorcysty”.
W zasadzie dalsze zdradzanie fabuły nie ma większego sensu, jednakże zrobili to za mnie wydawcy książki „Martwe Światło”, umieszczając na odwrocie intrygujące streszczenie. Otóż Piotr Gradowski, spokojny i niewyróżniający się obywatel pewnego niewielkiego miasta, trafia do szpitala po nieudanej próbie samobójczej, i niemal równocześnie zostaje oskarżony o
zamordowanie własnych dzieci. Wolno powracając do zdrowia, stara się przełamać barierę niepamięci, skrywającą wspomnienia koszmarnych chwil z ostatnich miesięcy, by oczyścić samego siebie z zarzutów… oraz pozbyć się przerażającej niepewności, co właściwie zaszło w jego rodzinie.
Fabuła jest opowiedziana sprawnie. Dramat bohatera naprawdę intryguje i wciąga, buduje atmosferę niepewności i współczucia. Chociaż od początku domyślamy się prawdy, a dalsze koleje powieści coraz bardziej przypominają nam dobrze znane motywy z innych horrorów, historia nie przestaje być interesująca. Język autora jest najwyżej dobry, jednakże znakomicie wystarcza do spełnienia najważniejszych celów, czyli wnikliwego przedstawienia sytuacji (zarówno rzeczywistej, jak i duchowej) głównego bohatera oraz budzących grozę zdarzeń. Co ciekawe, mimo swojej przewidywalności i powtarzalności niektórych wątków, „Martwe światło” potrafi w paru miejscach zaskoczyć czytelnika niebanalnym rozwiązaniem bądź nieoczekiwanym zwrotem akcji, a to, co najważniejsze – czyli zakończenie – zostało starannie dopracowane i niesie ze sobą ładunek emocjonalny.
Postaci zarysowane są rzetelnie, choć dość klasycznie. Zwłaszcza objawiający się pod koniec książki duchowny sprawia wrażenie, jakby był nieco zbyt mocno zainspirowany pewną znaną ikoną popkultury i horroru satanistycznego. Doskonale przedstawia się osadzenie akcji na dobrze nam znanym gruncie – klimat polskich blokowisk i osiedli, podobnie jak w „Rytuale”, jest wyrazisty i realistyczny, choć czasami można dostrzec pewne przerysowania. Może też podobać się łagodne odwołanie do spraw życia duchowego i religijnego Polaków, chociaż niektórzy mogą żałować, że Kaszyński nie spróbował nieco głębiej i brutalniej wniknąć w ów niepopularny temat.
Groza jest w „Martwym Świetle” jak najbardziej obecna. Jako, że ofiarami sił ciemności padają tu dzieci, już na wstępie towarzyszy nam niepokój i uczucie zagrożenia – dalej zaś jest już tylko lepiej. Kaszyński miesza krwawe wizje z szokującymi ludzkimi zachowaniami, raz po raz odwołując się do mrocznych stron ludzkiej psychiki. Pewnie operuje lękiem przed tym, co niewidoczne, niepoznane, ale jednocześnie nie stroni od scen przeraźliwie dosłownych, czasami nawet obrzydliwych lub bezlitośnie brutalnych. Nie znajdziemy tu co prawda nic, czego by już nie widział prawdziwy weteran grozy, ale książka Kaszyńskiego bez wątpienia jest horrorem w najczystszym, współczesnym i makabrycznym wydaniu. Miłośnicy bardziej stonowanych, łagodniejszych powieści niech lepiej się do niej nie zbliżają.
Gdybym miał wymienić największe wady „Martwego Światła”, z pewnością byłyby to brak oryginalności i pojawiająca się miejscami nuda. Podczas czytania miałem wrażenie, iż część wątków została zbytnio rozbudowana, kosztem spowolnienia akcji. Nie jest to może wielki grzech, a może nawet pozwala lepiej wczuć się w specyficzny klimat powieści, jednakże warto zwrócić na to uwagę. Ponadto każdy, kto oglądał „Egzorcystę”, „Omen” lub dowolny film o podobnej tematyce, natychmiast wyczuje silne podobieństwo. Na szczęście, jak już wspominałem, część tych mankamentów wynagradzają pojawiające się okazjonalnie zwroty akcji i nietypowe pomysły.
Podsumowując, chociaż utwór Kaszyńskiego nie jest wielkim dziełem literackim ani pod względem treści, ani też formy, to jednak czyta się go przyjemnie i bezboleśnie. Raczej nie przypadnie do gustu nikomu oprócz miłośników gatunku, ale dla nich będzie rzetelnym, dość nieoczekiwanym tekstem osadzonym w dobrze znanych klimatach. Powiedziałbym też, że zauważalnie lepszym i ciekawszym od „Rytuału”, poprzedniej książki autora. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że następnym razem Kaszyński znowu podniesie poprzeczkę…