Marta Mrozińska debiutowała ledwie pół roku temu "Jelenim sztyletem" - zachwycającym słowiańskim fantasy, stanowiącym kobiecą odpowiedź na wiedźmina Sapkowskiego. Zapowiedziany jako trylogia cykl właśnie doczekał się kontynuacji w postaci "Bursztynowego miecza", o którym sobie dziś opowiemy. Jednak zanim przejdę do rzeczy, mała gwiazda - jeżeli nie czytaliście "Jeleniego sztyletu" odpuśćcie sobie niniejszą recenzję. Za chwilę będzie spoiler dotyczący finału właśnie tej powieści, więc sami rozumiecie. Poza tym i tak nie zaczniecie czytać trylogii od drugiego tomu, bo to przecież bez sensu, a zatem...
Oskarżona o zdradę, skazana na śmierć Bora, cudem zostaje odratowana i trafia do domu swojej babki Tarniny. Dziewczyna wcześniej jej nie znała i wkrótce pożałuje, że to się zmieniło. Tarnina nie ma bowiem nic z ciepłej i kochającej babuni, do której pragnie się przytulić, i której chce się zawierzyć swoje sekrety. Tarnina to osoba zimna, wyrachowana i lubiąca kontrolować innych, a zwłaszcza bliskich. Bora staje się częścią jej planu odzyskania dawnej władzy rodu - rodu czarownic. Wkrótce Wszebora ma przejść ostateczną przemianę i wyruszyć w długą drogę w Góry Żelazne, gdzie głęboko pod powierzchnią ziemi ma być ukryte insygnium, za pomocą którego można kontrolować Stary Lud. Tymczasem Bora nie ma ochoty grać w grę swej babki. Już w "Jelenim sztylecie" poznaliśmy ją jako silną, niezależną i bardzo buntowniczą młodą kobietę, kierującą się własnym systemem wartości. Tutaj, w pierwszej chwili, zostaje stłamszona przez Tarninę, ale wkrótce dziewczyna odnajduje dawną siebie i pragnie już tylko uciec ze złotej klatki, jaką jest dom "kochanej babciuni". Jak zawsze, może liczyć na przyjaciół i prawdziwą rodzinę - brata Radka i ciotkę Olenę...
Jako, że cykl z Borą, to trylogia, siłą rzeczy "Bursztynowy miecz" trzeba traktować, jako część, a właściwie sam środek, większej całości. Przerwane w "Jelenim sztylecie" wątki, tutaj są kontynuowane, ale dochodzą też kolejne, podobnie jak do starych bohaterów dochodzą nowi na czele z Tarniną, która od samego początku cuchnie czarnym bohaterem, a także Dorota - doświadczona najemniczka, która w pewnym momencie wchodzi w skład skromnej "drużyny pierścienia" Wszebory. Chociaż tutaj bardziej pasuje określenie "drużyna Bursztynowego Miecza". Tak czy inaczej, nowi bohaterowie, a także rozwinięcie opowieści, wprowadzają powiew świeżości, a także komplikują życie naszej głównej bohaterki. Jej może i komplikują, ale my jako czytelnicy nie powinniśmy narzekać, bo im bardziej zawiłe losy głównej postaci, tym - wydaje mi się - lepsza opowieść. A tutaj, Marta Mrozińska, ponownie zadbała o to, aby Wszebora nie miała łatwo w życiu, aby zawsze (no dobra, prawie zawsze) miała pod górkę. To nadaje całej powieści dynamizmu i sprawia, że po prostu dobrze się to czyta.
"Bursztynowy miecz" to słowiańskie fantasy, które śmiało stawiam obok Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego. Oczywiście, to zupełnie inne pióro, zupełnie inna opowieść, ale niemniej porywająca. Nie męczy jak proza Franciszka M. Piątkowskiego i nie daje nam głupiutkiej i naiwnej opowieści dla mało ogarniętych w temacie Słowian, jak Mika Modrzyńska w "Welesównie". Proza Mrozińskiej jest przemyślana i dojrzała. Choć to bez wątpienia słowiańskie fantasy, nie epatuje tą słowiańskością w sposób bezmyślny. Jasne, najłatwiej byłoby zasypać nas dawnymi bogami, boginkami, bożkami i demonami, ale co z tego by wyszło? Pewnie nic dobrego. U Marty każdy przedstawiciel Starego Ludu ma swoje miejsce, swoją rolę do odegrania i myślę, że właśnie tutaj tkwi magia przyciągania tej historii. Autorka ma z pewnością sporą wiedzę na temat wierzeń dawnych Słowian, ale nie manifestuje nią, nie zalewa nas potokiem niepotrzebnych faktów, zresztą świat, w którym toczy się akcja powieści, podobnie jak u wspomnianego już Sapkowskiego, został wykreowany i nie można go przełożyć, tak jeden do jednego, na nasz świat. Awandia to kraj tylko w niektórych aspektach podobny do średniowiecznej Rzeczypospolitej, choć te podobieństwa opierają się wyłącznie na luźnych skojarzeniach. Tak naprawdę te nasze światy łączą wyłącznie przedstawiciele Starego Ludu, żywcem wyrwani z bestiariusza słowiańskiego.
Kolejną mocną stroną "Bursztynowego miecza" są bohaterowie. Bora to postać, która wyraźnie się rozwija. Jest trochę inna, niż w "Jelenim sztylecie", wydaje się bardziej dojrzała, uczy się powściągliwości i trzymania nerwów na wodzy, co w jej przypadku (to narwaniec jakich mało) bywa bardzo trudne. Jednak widać po niej pewne zmiany, na które złożyły się przeżycia wojenne i kolejne ucieczki przed śmiercią. Tak, Bora zdecydowanie ewoluowała i to w dobrym kierunku. Jednak warto też się zatrzymać przy postaciach zupełnie nowych. Są tu dwie bardzo znaczące, o których już wspomniałem. Tarnina to antybohaterka ziejąca mrokiem. To się czuje już od samego początku i mnie osobiście ta stara cholera przyprawiała o ciarki na plecach. Marta znakomicie ją wykreowała i gdyby diabeł miał bękarta, to pewnie byłaby nim właśnie Tarnina. Jej przeciwieństwem natomiast jest Dorota, która staje się nieoczekiwaną nową sojuszniczką Bory. Dorota to postać ciekawa za sprawą swojej złożoności. Chciałem napisać, że jest niejednoznaczna, ale mógłbym wprowadzić Was w błąd. Jest jednoznacznie pozytywna, ale bynajmniej niejednowymiarowa. Choć jest bardzo silną kobietą, ma swoje słabości. Urzekł mnie jej pociąg do czaju, ostre kłótnie z przyrodnim bratem były zabawne i dodawały "Bursztynowemu mieczowi" lekkości, a trzeźwe spojrzenie na pewne sprawy popychało Borę ku ściągnięcia wodzy emocjom i uaktywnienie zdrowego rozsądku. Dorota to naprawdę fajna postać, którą od razu powinniście polubić.
Poza wszystkim, i stało się to już przy "Jelenim sztylecie", urzekł mnie styl Marty Mrozińskiej. Lekkie pióro idzie tu w parze z przemyślaną historią, która fascynuje, która porywa i trzyma w uścisku. Już nie mogę się doczekać finału trylogii, ale także tego, co jeszcze skrywa wyobraźnia Autorki, tak poza historią Wszebory.
Na uwagę zasługuje również samo wydanie. Wydawnictwo Zysk i S-ka postawiło na twardą oprawę, co w przypadku debiutantów nie zdarza się często. Za okładkę ponownie odpowiadał Tobiasz Zysk i ponownie znakomicie oddał nie tylko treść, ale i klimat powieści Marty Mrozińskiej. Na takie książki miło jest popatrzeć, choć oczywiście to tylko dodatek do wyśmienitej treści.
Podsumowując: "Bursztynowy miecz" to godna kontynuacja "Jeleniego sztyletu". Kontynuacja, która zachwyca dojrzałą, przemyślaną fabułą i dobrze zbudowanymi bohaterami. Autorka po raz kolejny udowadnia, że potrafi tworzyć wciągający świat, który, choć inspirowany słowiańskimi wierzeniami, nie popada w schematy. Ewolucja głównej bohaterki Bory, a także wprowadzenie nowych, interesujących postaci, jak mroczna Tarnina czy pełna złożoności Dorota, dodają historii głębi i emocji. Z niecierpliwością czekam na finał tej fascynującej opowieści, a Wam gorąco polecam zarówno "Jeleni sztylet", jak i "Bursztynowy miecz".
© by MROCZNE STRONY | 2024