Ciężko mi się było zabrać do napisanie tej recenzji i bynajmniej nie jest to wina recenzowanej książki, a upałów, które mocno dają mi po berecie. Pewnie ten tekst będę wystukiwał na raty, bo ciężko wysiedzieć, gdy w mieszkaniu jest 28 stopni, a pracujący na pełnych obrotach wiatrak przynosi jedynie nieznaczną ulgę. Ale ok, spróbujmy, ostatecznie nikt mnie nie popędza i w każdej chwili mogę odłożyć laptopa.
Może zacznę od tego, że "Rycerze na rozdrożach" to pierwsza powieść Kiryła Bułyczowa jaką przeczytałem. Wcześniej zakochałem się w twórczości braci Strugackich, więc postanowiłem pójść za ciosem i sięgnąć po kolejnego radzieckiego pisarza science fiction. Bułyczow był wyborem dość naturalnym, bowiem w mojej kolekcji starych książek fantastycznonaukowych, to nazwisko od czasu do czasu się przewija. "Rycerze na rozdrożach" to mikropowieść, która po raz pierwszy została wydana w 1971, natomiast w Polsce dopiero w 1979 w ramach serii Z kosmonautą Wydawnictwa Czytelnik. Z tego co się orientuję, jest to jednak niepełna wersja. Bułyczow uzupełnioną i ostateczną wydał dopiero w 1987. Co ciekawe, polskie wydanie pierwsze, o którym dziś opowiadam, jest jedynym, w którym "Rycerze na rozdrożach" pojawiają się solo. Później tekst trafiał do większych zbiorów. Tych zbiorów było co najmniej trzy i biorąc pod uwagę daty wydań, zakładam, że "Rycerze" występują tam już w swojej ostatecznej wersji. Ale teraz skupmy się na tej. Jest to opowieść osadzona we współczesnej wówczas Rosji, w niewielkim miasteczku o nazwie Wielki Guslar. Wielki Guslar jest miejscowością fikcyjną i dla Bułyczowa była tym, czy Castle Rock jest dla Stephena Kinga. Jednakże Wielki Guslar to odzwierciedlenie wielu mniejszych miast rosyjskich, a jego mieszkańcy, to kwintesencja radzieckiego społeczeństwa. Jednak o tym za chwilę...
Wszystko zaczyna się, gdy pewnego gorącego dnia jedna z ulic Wielkiego Guslaru zapada się i w tym zapadlisku odnalezione zostaje przejście do starych piwnic. W piwnicach znaleziony zostaje prawdziwy skarb: eliksir młodości, który - jak się wkrótce okaże - został przywieziony na Ziemię przez pewnego Marsjanina. Aby nie wdawać się w szczegóły, wkrótce dziewięcioro, głównie starszych mieszkańców miasteczka ulega znaczącemu odmłodnieniu, co rodzi poważne kłopoty...
"Rycerze na rozdrożach" to fantastyka naukowa z przymrużeniem oka. Kirył Bułyczow był autorem o sporym poczuciu humoru i to po prostu widać. Przy czym ten humor w "Rycerzach" jest taki trochę barejowski: z jednej strony obyczajowo-sytuacyjny, z drugiej zaś polityczno-kpiarski. Kirył kpi sobie równo z radzieckiego społeczeństwa obywatelskiego, jak i sowieckiej rzeczywistości pełniej absurdów. Słowem: wypisz, wymaluj - Bareja. Z tym, że radziecki. 😉 I powiem Wam, że to była lektura w sam raz na te najbardziej upalne dni, które mocno dawały mi się we znaki, w których mózg się gotował, ciało parowało, a mięśnie zaczęły strajkować i oznajmiły, choć nie werbalnie, że żadnej cegły dźwigać nie będą. 184 strony w wydaniu kieszonkowym (bo taki format króluje w serii Z Kosmonautą) było więc w sam raz.
Wspomniałem już, że "Rycerze na rozdrożach" to książka o codziennych absurdach w Rosji lat '70 XX wieku. No właśnie, bo Kirył Bułyczow wykorzystuje konwencję science fiction do opowiedzenia nam o państwie zarządzanym centralnie i o żyjącym w tym państwie ludziach, o ich słabościach, o ich dobrych i złych stronach... Przy czym ta książka nie ma swojego antybohatera, przez co jej wydźwięk jest bardzo pozytywny. Eliksir młodości i występujący gościnnie marsjanin stają się tylko pretekstem do przedstawienia teorii co by było, gdyby taki odmładzający "drink" był ogólnodostępny, a Bułyczow rzuca nam intelektualne wyzwanie, abyśmy zastanowili się nad tym, dlaczego jeszcze do tego nie dojrzeliśmy. Przy czym ta nasza niedojrzałość, wydaje mi się wciąż aktualna, że pomimo postępu technologicznego, niemalże nieograniczonej wymiany myśli i informacji, gdybyśmy nagle dostali patent na de facto nieśmiertelność, spieprzylibyśmy to koncertowo.
Dobijając do brzegu, "Rycerze na rozdrożach" to było dla mnie małe zaskoczenie. Ta książka z jednej strony dała mi sporo przyjemności, jak takie typowe niezobowiązujące czytadło, z drugiej zaś intelektualnie wciąż pozostawałem czujny, bo pod tą warstwą humoru i lekkości, Kirył Bułyczow ukrył przekaz całkiem na serio. Polecam 👍, choć nie gorąco, bo co jak co, ale wysokich gorąca mam po dziurki w nosie. 😉
PS. O dostępność nie musicie się martwić, bo pomimo tego, że książka ma ponad pół wieku, bez problemu dostaniecie ją na tym portalu na A 😁 za dosłownie kilka złotych.
© by MROCZNE STRONY | 2024