"Mapa czasu" składa się z trzech części, gdzie w pierwszej chwili można nie poczuć ich integralności, bo według mnie dopiero ostatnia z nich łączy wszelkie wątki oraz z pozoru błahe wydarzenia, w celowo stworzone ścieżki wiodące do .. światów równoległych. Zaprezentowanie historii z punktu dziewiętnastowiecznych realiów, czasu, w którym powstawało tyle wynalazków, iż podobno z końcem wieku Biuro Patentowe chciało zawiesić swoją działalność, bo przecież już nic innowacyjnego człowiek nie będzie w stanie stworzyć - stanowi dla mnie ogromny plus. Do tego dodajmy spotkanie z wizjonerem futurystycznej myśli Wellsem oraz motyw Podróżników w Czasie i tworzy się bogata iluzja rzeczywistości rodem z fantastyki naukowej.
Nie mniej pierwsza część tego dzieła wymęczyła mnie do tego stopnia, że miałam dość, myślałam tylko o tym by sobie odpuścić kontynuowanie. I gdyby nie to, że zaintrygował mnie jej ostatni rozdział, pewnie nie podołałabym lekturze Palmy. Dlatego proponuję Ci potencjalny czytelniku, byś na wstępie pogodził się z nieuniknionym, przetrwał dwieście stron, jako takiej historii, by potem móc poukładać sobie nagromadzone zdarzenia w coraz ciekawiej rozkręcającą się fabułę. Po odłożeniu skończonej "Mapy czasu" podejrzewam nawet, iż kolejny tom tej trylogii może być bardziej nieprzewidywalny, zaskakujący w pomysły Autora i co zachęca mnie do szybkiego sięgnięcia - może mnie bardziej zaciekawić, niż koniec pierwszego tomu. Niestety, po raz kolejny też będę musiała jakoś znosić wszechwiedzącego Narratora, który w najmniej udanym momencie przerywa opowieść, by dokonać powielenia wtrętu, że oto on będący niewidzialnym ma możliwość obserwowania wszystkiego, znający niemalże każdą myśl bohaterów w kilku zdaniach podsumuje nam jakieś zdarzenie. Ów opowiadacz jest dla mnie nieznośnym bytem, uwierającym z tą samą drażliwością, co kamyk w bucie, a w toku zdarzeń odciągający od dopiero co przekazanej informacji przez któregoś z bohaterów, by zalśnić w aurze swej wyjątkowości. A ponieważ tematem "Mapy czasu" są podróże w czasie, marzyłam by Narrator tak się zaplątał gdzieś - na przykład - w czwartym wymiarze, by utkwić tam niepostrzeżenie, aż do końca opowieści. Nie ma tak dobrze. Jednak nadal miałam możliwość podążania za bohaterami i odkrywania tak teorii, jak i zdarzeń nietypowych dla wiktoriańskiego Londynu. Obok bohaterów historycznych, jak Herbert G.Wells, Bram Stoker, Henry James i Kuba Rozpruwacz, zostają powołani do życia wiodący bohaterowie: niezwykle kreatywny Gilliam Murray, dająca się wciągnąć w imaginacje pewnego mężczyzny Claire Haggerty, naiwna acz typowa postać epoki oraz osławiony kapitan Shakleton, na tle których Andrew Harrington jest zwykłym pionkiem, romantykiem niepotrafiącym udźwignąć swego losu. Za to sylwetka Wellsa staje się dla mnie solidną przeciwwagą dla Narratora. I od chwili, gdy możemy śledzić opowieść z punktu pisarza, Palma przekonuje mnie do swojej opowieści. Powołanie właśnie tej postaci do życia w stworzonej przez siebie wizji jest jednym z głównych atutów. To tak samo, jak w przypadku filmu, gdy główną rolę otrzymuje właściwy aktor, który często w prozaicznej historii czy nawet nieudolnej reżyserii potrafi stworzyć taką kreację, która ostatecznie ratuje całość i to przede wszystkim ze względu na odtwarzaną przez niego rolę idziemy na film.
Felix Palma stworzył magiczną powieść łącząc pewne fakty z pomyślnie zaprezentowanym tłem czasów wiktoriańskich, urokiem przemieszczania się w czasie z odniesieniami do zdarzeń w korytarzach światów równoległych. Jak odbieram "Mapę czasu"? Jako pokaz sztuki iluzjonistycznej, w którym zawsze może coś nie wyjść, coś nas rozczarować, ale na pewno znajdzie się w nim przynajmniej jeden punkt, który przykryje nieco gorsze zjawiska wrażeniem, że oto spotkało nas coś niecodziennego. I byłaby to świetna powieść, gdyby nie pewne składowe, które mnie w niej irytowały. Teraz już wiedząc z czym dokładnie mam do czynienia, jest prawdopodobne, że dla kolejnego tomu będę mniej krytyczna. Chyba, że Autor wyskoczy z kolejnym mierzącym mnie elementem. A jeśli mogę dać się ponieść w tej chwili mojej fantazji, to ideałem byłoby zastąpienie irytującego narratora z pierwszego tomu głosem bohaterów, dzięki czemu czytelnik mógłby poczuć większą więź z nimi i mimo minusów ich charakterów wykrzesałoby to z nas więcej empatii na rzecz ich działań. Lektura od razu zyskałaby na plus w moich oczach. Ech, marzenia.. To akurat tak osiągalne, jak podróż w czasie:P