O ile ostatnio trafiałam na niegodne poświęconej uwagi tytuły w serii "Kobiety to czytają", o tyle "Nic nie mów" zasługuje na zdecydowane wyróżnienie. Naomi Ragen podjęła się trudu przybliżenia mechanizmów działających wewnątrz sekt na podstawie przemian jednej rodziny.
Są ludzie zagubieni i poszukujący jak najlepszej drogi życia. Są też ci, którzy bardzo łatwo potrafią takie jednostki wypatrzeć i wykorzystać dla własnych celów. Czasem ktoś powie, że dobrze im skoro tacy naiwni, nie widzą, co się z nimi dzieje i jakiemu wpływowi ulegają. Ale gdyby nie ich niepewność, być może odtrącenie przez znajomych i bliskich nie mieliby co szukać wśród złotoustych socjopatów kreujących się na mistrzów i mesjaszy.
Czytając książkę Regen ciężko brnąc ścieżką wierzących naiwnie w wielkość swego mistrza, który tak zawładnął ich światem, że potrafią poświecić własne dzieci, ich ból, a nawet zdrowie by "dostąpić światłości". Słaba konstrukcja psychiczna męża, wciąż poszukującego drogi do Boga daje w konsekwencji brak oparcia dla żony zmagającej się samotnie z codziennymi utrapieniami. Łatwo było zachwiać ich moralnością i rozsądkiem, łatwo było takie osoby przeciągnąć na swoją stronę.
Przystępując do lektury nie można mieć złudzeń, że fabuła dojdzie do takiego momentu, gdzie będzie się kibicować państwu Goodman. Tragiczne w skutkach poświęcanie dzieci na rzecz pozyskania duchowego przewodnika i przechodzenia - w ich mniemaniu - na wyższe poziomy zbliżania się do Boga nie będzie czynnikiem łagodzącym tak samo, jak ich zaślepienie i naiwność. A gdy w końcu zaczną wypływać słowa prawdy obrazujące szczególnie okrucieństwo względem najbardziej bezbronnych serca czytelników zamkną się na jakiekolwiek tłumaczenia biernej obserwatorki owych zdarzeń.
Bardzo szybko zaczęłam się identyfikować z detektyw Biną Cedek. Jej emocje były moimi odczuciami od pierwszych chwil zetknięcia się z Daniell. Bina jest tu osobą wiodąca czytelnika przez zagmatwane relacje między małżonkami oraz ich układy z cadykami. Razem z nią docieramy do prawdy drogą milczenia, strachu i w końcu otwarcia się by zilustrować gehennę najmłodszych bohaterów. A ponieważ Bina to nie tylko strażniczka prawa, ale i matka, więc przez cały czas przewija się motyw tej, która winna bezgranicznie kochać i strzec bezpieczeństwa przede wszystkim własnych dzieci. To jeszcze bardziej uwypukla jak relacje Danielli z potomstwem są zaburzone. Tak jak jej ufność w zaangażowanie męża w rodzinę została przez niego zdeptana, tak ona przyczyniła się do bezpowrotnego naruszenia więzi ze swoimi dziećmi.
Jednakże fabuła nie opiera się jedynie na ukazaniu bieżącej sytuacji Goodmanów i eskalacji opisywanej przez bohaterów przemocy. Przechodzi ona płynnie ukazując rodowód Danielli, momenty gdy sama była dzieckiem, dojrzewała, a potem - jeszcze w Ameryce - założyła rodzinę. Jej pragnienie było tez pragnieniem Shlomie, by wyemigrować do Jerozolimy. Umiejscawiając główne wydarzenia w Izraelu autorka sprytnie porusza sie po religijnych zakamarkach ukazując, jak fanatyzm może świetnie korespondować z psychopatycznymi skłonnościami duchownych. Fundamentalizm w każdej wierze jako gorliwe przestrzeganie starych reguł u jednych budzi podziw jako najbliższe obcowanie z siłą najwyższą, u innych wywoła zdecydowany sprzeciw i brak zgody na pielęgnowanie tradycji zamierzchłej, często niezgodnej z dzisiejszą moralną postawą. A gdy do przestrzegania praw duchowych dochodzi na drodze poniewierania jednostką trudno zgadzać sie ze słowami jakiejkolwiek świętej księgi. Słowami, które są wyciągane z kontekstu by poparcie zyskały własne ludzkie przekonania i by ktoś mógł na tym korzystać.
To niełatwa lektura. I bynajmniej nie powinna taką być dla czytelnika, dzięki czemu może sobie uświadomić, jaki dramat przeżywają dzieci maltretowane. By w końcu zrozumieć, że winny jest nie tylko oprawca, ale i ten kto się przygląda cudzej krzywdzie.