Już na wstępie powiem, że mam ciężki orzech do zgryzienia i sama nie wiem, jaką ocenę wystawić tej książce. Z jednej strony jest to stanowczo dobra powieść, z tajemnicą w tle i odrobiną mroku, która przedstawia nie tylko obraz rodziny nieidealnej, ale także kulisy pracy niani w epoce edwardiańskiej. Z drugiej za to - przedzierałam się przez styl i akcję, niczym przez chaszcze malin, podróż przez chruśniak z nadzieją na intrygujące wydarzenia. Nie jestem zwolenniczką bardzo szybkiej akcji, nawet preferuję książki, które "dzieją się" powoli, ale... ale po kolei. Chciałabym przedstawić mój punkt widzenia, nie odstraszając osób, które mają szansę naprawdę zatracić się w "Pani England". To zupełnie subiektywne odczucia, które, być może, są wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Kiedy zabieram się za książkę, mam nadzieję na: po pierwsze ciekawe postacie, po drugie, wciągającą akcję. W "Pani England" dostałam tajemnicę i intrygujące realia, ale te dwie pierwsze rzeczy zagubiły mi się gdzieś po drodze, a chruśniak, w miarę czytania, rodził coraz mniej malin, a coraz więcej krzaczorów i ostrych gałęzi.
Główna bohaterka, niania May, została przedstawiona w sposób, który mnie trochę odstraszył. Niania, po skończonej szkole opieki nad dziećmi, która miała także ją przygotować do życia, nie wie nic na temat geografii, historii, kultury, nie zna nazw ważnych miejsc i jest zupełnie zahukaną, biedną, nieśmiałą i wystraszoną dziewczyną, która godzi się iść do pubu, by potem uciec z niego, nie mówiąc nic towarzyszkom, praktycznie bez powodu, by wracać po nocy przez las, sama - a przecież szkoła niań, do której chodziła May była elitarna! Spodziewałabym się, że wychowanki są światowe, mają pojęcie o wielu rzeczach. A niania May... niania May wydaje się bardziej potrzebować opieki niż jej wychowankowie. Tak niezdecydowanej dziewczyny nie można z miejsca polubić, a przynajmniej ja nie potrafię - nie potrafię się z nią utożsamić ani jej kibicować.
Książka raz wciąga, a raz niemożliwie się dłuży. Opisy zabaw z dziećmi, gotowania dla nich wody, ubierania - te momenty były dla mnie szczególnie trudne. Wydaje mi się, że książka miała stopniować napięcie, ale biorąc pod uwagę, że nie polubiłam głównej bohaterki, przedzieranie się przez pola i zagony jej dnia powszedniego, było niczym obrywanie w twarz gałęziami wspomnianego chruśniaka. Czasem malina spadała na dłoń, w postaci nadejścia tytułowej pani England (która była zdecydowanie najciekawszą postacią) lub tajemniczego (bo niemożliwego do rozgryzienia) pana Englanda, ale zostawała upuszczona pod nogi i rozgniatana stopą niani May.
Są to w zasadzie dwie rzeczy. Dwie rzeczy to nie jest dużo, ale na tyle utrudniały mi wciągnięcie sie w lekturę, że walory książki, takie jak intrygująca tajemnica lub bardzo dobre ostatnie rozdziały, a także ciekawe miejsce i czas akcji, niknęły gdzieś, w lesie. Jednak jestem pewna - a liczne pozytywne recenzje to potwierdzają - książka znajdzie odbiorców mniej okrutnych dla niani May, którzy ja polubią, a także prozę jej życia codziennego. Uważam, że sam pomysł na powieść jest bardzo dobry, ale czegoś zabrakło... czegoś, co sprawiłoby, że utonęłabym w malinach, nie w liściach i korzeniach.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.