"Małe Licho i anioł z kamienia", czyli Bożek jedzie na ferie
Z twórczością Marty Kisiel miałam okazję zetknąć się przy okazji czytania antologii "Harda horda", której recenzję również mieliście przyjemność poznać. Spodobał mi się styl autorki i koniecznym stało się nadrobienie braków w znajomości jej twórczości.
***
"Małe Licho i anioł z kamienia" to drugi tom przygód niezwykłego chłopca, nazywanego Bożkiem, oraz jego nietypowych, ale niebywale sympatycznych przyjaciół. Można czytać części niezależnie od siebie, ale zdecydowanie polecam opcję czytania po kolei, ponieważ zaczynając historię o aniele z kamienia, będziecie lepiej znali charaktery postaci, co jest dobre by zrozumieć ich motywy i decyzje.
"Licho ledwo wystawało ponad stół (...), włosy miało jak z celofanu, który zabawnie szeleścił i mienił się w świetle, a na świat patrzyło tęczowymi oczami i równie tęczowym sercem."
Tym co w głównej mierze fascynowało mnie w tej serii to fantastyczni bohaterowie:
Bożek, czyli Bożydar Antoni Jekiełłko - nietypowy chłopiec, lat prawie dziesięć, mieszkający w bardzo nietypowym domu razem z nie mniej nietypowymi mieszkańcami.
Licho - anioł stróż Bożka, małe Licho, które cierpi na katar, dzierga bamboszki i mające włosy jak z celofanu, które szeleściły i mieniły się w świetle. Z "dziewięćdziesięciu procent składało się z miłości, z dziesięciu zaś z kataru". To cudowny, mały aniołek, który wzbudza tylko i wyłącznie sympatię.
Gucio - mały mackowaty potwór mieszkający pod Bożkowym łóżkiem, towarzysz wielu zabaw i przyjaciel zawsze gotów i do psot i do pomocy.
Wujkowie: Konrad i Turu - każdy o innym charakterze, obaj jednak bardzo kochają Bożka.
Tsadkiel - anioł stróż wujka Konrada, dostojny, surowy, mający swoje zasady i trzymający się ich kurczowo, niestety jest też bardzo krytyczny w stosunku do wszystkich i wszystkiego, przez co trudno z nim nawiązać dobre relacje.
Mama - mama, to mama, wszyscy drżą przed jej gniewem, nawet wujaszkowie. Z ciężkim sercem przychodzi jej rozstać się z synem na dwa tygodnie, gdy dom zamienia się w strefę chorych na ospę.
Prócz wyżej wymienionych mieszkają tam również Krakers (mistrz kulinarny), utopiec (zimujący w wannie), różowe króliczki, a także trzy niemieckie widma.
"(...)Tsadkiel zawsze sprawiał wrażenie, jak gdyby dopiero co raczył łaskawie zstąpić z obrazka między ludzi i inne żyjątka. Włosy miał długie, złociste i lśniące, oczy jak dwa ametysty w blasku słońca, a jego śnieżnobiałe skrzydła, nawet złożone, ledwo mieściły się w drzwiach. Przy tym był tak wysoki, tak piękny i tak dostojny, że na jego widok wszelkie stworzenia aż zamierało z wrażenia."
W tej części Małego Licha jest mało, za to lepiej poznajemy drugiego anioła stróża - Tsadkiela. Przyznam się, że choć Licho wzbudzało we mnie od początku macierzyńskie uczucia, tak dostojny i nieprzystępny anioł stróż Konrada jawił mi się jako postać tajemnicza, uzbrojona w swoją surowość, pedantyzm oraz owiana mgiełką... tajemnicy i smutku. Tak, tak, tu do głosu doszła moja romantyczna natura...
***
Wiedzieliście, że małe anioły również mogą złapać ospę? Tak samo potwory, a nawet wujkowie, którzy już kiedyś tę wstrętną ospę przeszli? Takim oto mało przyjemnym zbiegiem okoliczności autorka zabiera nas razem z Bożkiem, Tsadkielem i Guciem do uroczego domu w głębi lasu. Poznajemy tam kolejnych, nietuzinkowych bohaterów, m.in.: przyszywaną ciocię Odę i czorta Bazyla.
Szczególnie ten ostatni stanowił powód mojego niekontrolowanego chichotania. Moi drodzy, tego nie da się po prostu opisać, to trzeba koniecznie przeczytać, bo nie dość, że Bazyl sam w sobie jest postacią zabawną, i do tego posiada wadę wymowy, która czyni go bohaterem wręcz komicznym.
***
Książkę czyta się naprawdę bardzo szybko, nie tylko dzięki dużym literom, które są odpowiednie, także dla młodszego czytelnika. Lekki styl, szybko postępująca akcja, brak długich opisów, a te które są z pewnością napisane są bardzo dobrze i sugestywnie, by nasza wyobraźnia mogła się nimi posiłkować. Och i ten humor. Uwielbiam humor w książkach, zarówno ten słowny, jak i sytuacyjny. tutaj mamy i jeden i drugi i podczas tej lektury po prostu nie sposób jest się chociaż nie uśmiechnąć pod nosem.
"Małe Licho i anioł z kamienia" jest powieścią uniwersalną, taka, która spodoba się zarówno młodszym, jak i dorosłym czytelnikom. Niewielka objętość wcale nie oznacza nudy, akcja jest wartka i sukcesywnie nabiera tempa.
Poruszony temat świętowania Bożego Narodzenia i wątpliwości Bożka w tym temacie zostają rewelacyjnie i merytorycznie przedstawione.
***
"Małe Licho i anioł z kamienia" to opowieść o byciu sobą i akceptacji odmienności drugiej osoby, która wcale nie jest taka prosta jakby się mogło wydawać, o czym Bożek miał okazję się przekonać; to także opowieść o przyznawaniu się do błędu. Jest pięknie napisana, urocza, pełna humoru i bohaterów, którzy zapadają w pamięć i serca, uczy tolerancji i wrażliwości na drugą osobę. Pokochałam wszystkich bohaterów "Małego Licha" i z pewnością pani Marta Kisiel dołączyła do jednej z moich ulubionych pisarek.
"- Cześć, kochanie! - Prawie zbił ją z nóg, tak mocno się do niej przytulił. Dziwne. Nie widzieli się ledwie dwa tygodnie, a wydawał się wyższy i jakby... jakby doroślejszy. - Jak się... Bożydarze Antoni Jekiełłku, co ci sie stało w twarz?!"
- Och, wiesz. - Machnął ręką (...). - Takie tam... przygody."
I właśnie do przeczytania o takich tam przygodach gorąco Was zachęcam. A komu polecam "Małe Licho"? Każdemu. Absolutnie każdemu obdarzonemu wrażliwością, wyobraźnią, poczuciem humoru; każdemu kto lubi nietuzinkowych bohaterów i oryginalną fabułę.