"Szpital na peryferiach" Malwiny Ferenz to zabawna, komediowa opowieść z wątkiem kryminalnym w tle. Akcja powieści w znacznej większości toczy się we wrocławskim szpitalu znajdującym się przy ul. Fieldorfa 2, na peryferiach miasta. Tytuł przywodzi na myśl czechosłowacki serial z końca lat 70 - tych XX w., który przed laty oglądali moi rodzice. I choć książka Malwiny Ferenz to zupełnie inna historia, to tytułowy szpital oraz oddział Chirurgii Urazowo - Ortopedycznej odgrywają tu główne role.
Autorka powołała do życia spore grono barwnych bohaterów, którzy na skutek wypadku, jaki ma miejsce na jednym ze skrzyżowań w centrum Wrocławia, lądują w tym samym szpitalu. Poznajemy więc dwóch kryminalistów, kumpli z jednej celi, którzy włamali się do sklepu jubilera aby ukraść diamenty oraz policjanta, który ruszył za nimi w pogoń na... hulajnodze. Jest też bogaty biznesmen - uczestnik kolizji, poruszający się po mieście... fiatem Seicento oraz para narzeczonych która wybiera się do Szklarskiej Poręby, aby zażegnać kryzys w związku. Do tego wyjątkowego grona dołącza nie mniej interesujący personel medyczny min. ordynator "Dziadu" i siostra"Stolczyk". Zdradzana żona bogacza ma także swoje "pięć minut", a ośmioletni Tadeusz - nad wyraz rezolutny pacjent neurologii, który nudzi się na swoim oddziale i poszukuje sensacji w innych zakątkach szpitala to prawdziwy mały bohater. Każda z osób jest nie do podrobienia.
Akcja powieści ogranicza się do długiego majowego weekendu nazywanego również świętem Matki Boskiej Grillującej. I muszę powiedzieć, że jest to naprawdę wyjątkowa majówka, którą nie tylko bohaterowie zapamiętają na długo. W naszej pamięci zapewne także zostanie na dłużej.
Lubię humor autorki, jej pomysłowość i sposób kreowania nieprawdopodobnych wręcz sytuacji, które wywołują gromki śmiech. W tym szpitalu naprawdę się dzieje. Zbiegi okoliczności graniczą z absurdem, ale traktujemy je z przymrużeniem oka. Mamy tu zagadki, ironię, kpinę, komizm i po prostu świetną zabawę. Wyobraźmy sobie na przykład trzy metrowego pytona o wdzięcznym imieniu Misio, który pożarł klucz do sklepu jubilera... Takich nonsensów jest naprawdę sporo i to właśnie dzięki nim nabieramy dystansu do opisywanych zdarzeń. Malwina Ferenz jest doskonałą obserwatorką, która po raz kolejny udowodniła, że potrafi świetnie nagiąć rzeczywistość i umiejętnie przedstawić zwykłą codzienność w krzywym zwierciadle. Całość jest spójna, logiczna i opiera się na naprawdę ciekawym temacie.
Książkę czyta się błyskawicznie, a jej lektura to sama przyjemność. Lekka, kipi humorem, wydarzenia ciekawią, zgrabna, przemyślana intryga i niespodziewane zwroty akcji podnoszą napięcie, a wątek kryminalny dodaje smaczku. Dobrze napisana komedia omyłek, która w stu procentach spełnia swoje zadanie. I choć sama końcówka wydała mi się nieco nużąca, to jednak całość wypadła naprawdę dobrze.
"Szpital na peryferiach" to moje kolejne, całkiem udane spotkanie z autorką, która zawsze potrafi mnie rozśmieszyć i sprawić, że po zakończonej lekturze czuję się miło zrelaksowana.