Trylogię o wilkołakach autorstwa Maggie Stiefvater można uznać za fenomen. Wielokrotnie nagradzana, zachwalana przez wielu zachwyconych nią czytelników. Chodzą nawet pogłoski, że ma powstać ekranizacja. A wydawać by się mogło, że do tej tematyki nie da się już wnieść niczego nowego, więc wokół czego tyle szumu?
Grace jest zafascynowana wilkami odkąd jako dziecko została przez nie pogryziona, a jeden z nich ją uratował. Uważa, że są wyjątkowe. W dodatku od tamtego wypadku każdej zimy ze skraju lasu obok jej domu obserwuje ją pewien wilk o złotożółtych oczach, by potem znikać na całe lato. Zaczyna się między nimi rodzić dziwna więź. Ona przyzwyczaja się do jego obecności do tego stopnia, że nie wyobraża sobie zimy bez „swojego” wilka, a gdy go nie widzi, tęskni za nim. Pewnego dnia szkolny kolega Grace zostaje zagryziony i ku rozpaczy Grace zostaje urządzone polowanie na wilki w okolicznych lasach, jednak ten dzień na zawsze zmieni jej życie, kiedy przed drzwiami swojego domu znajdzie rannego chłopaka o złotożółtych oczach, o imieniu Sam.
Wilkołakami opisanymi przez Maggie Stiefvater rządzi zimno. To ono sprawia, że stają się wilkami, a jego odejście pozwala im z powrotem znaleźć się w ludzkiej skórze. Jest to zupełnie nowe podejście do tego tematu, gdyż te wilkołaki w żaden sposób nie mogą same decydować o swoich przemianach, co najwyżej mogą próbować jak najdłużej bronić przed chłodem. Właśnie to stara się robić Sam gdy wreszcie udaje mu się spotkać z Grace jako człowiek. Mimo, iż nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiali, są sobie bliscy jakby znali się od wielu lat. Co w pewnym sensie jest prawdą.
Zaczynając czytać już po kilku stronach poczułam powiew chłodu. Pomyślałam, że ta książka byłaby idealna do czytania jesienią lub zimą, gdy za oknem szaro i mroźno, bo naprawdę idealnie oddaje ten klimat i przez moment wydało mi się absurdalne czytać tę książkę latem, a już zwłaszcza na plaży. Jednak niezwykle łatwo i szybko można wczuć się w atmosferę miasteczka Mercy Falls i nie trwało długo, żebym przestała zwracać uwagę na letnią pogodę i dała się ponieść zimie i tej fascynującej historii jaką jest „Drżenie”, które zgodnie z tytułem naprawdę potrafi wywołać drżenie ;)
Bardzo polubiłam głównych bohaterów, czyli Sama i Grace. Ich związek był dojrzały, a relacje od początku szczere. Spodobało mi się to, że gdy się spotkali, nie próbowali się od siebie oddalić, nie bronili się przed uczuciem, żeby dopiero później robić swego rodzaju ‘podchody’ by wreszcie być razem, jak to często bywa. Naprawdę dało się odczuć wiążące ich emocje, a to, że nie chcieli się rozstawać i walczyli o to by jak najdłużej być razem, by spędzać ze sobą możliwie każdą z pozostałych im chwil było absolutnie zrozumiałe. Sam i Grace byli wyraziści ale jednocześnie zwyczajni, tak, że łatwo można było się z nimi utożsamiać. W dodatku byli sobie tak bliscy chociaż bardzo się od siebie różnili. Ciekawe były również postaci drugoplanowe. Rodzice Grace zbyt zajęci sobą, by zwrócić uwagę na to co dzieje się w życiu ich córki. Oliwia i Rachel - przyjaciółki Grace, każda zupełnie inna ale jednocześnie równie bliska Grace. Nie można zapomnieć także o sforze. Dzięki opowiadaniom Sama naprawdę można było ją bliżej poznać, mimo iż kilku z jej członków w ogóle nie brało udziału w akcji.
Nie wiem co jeszcze mogłabym napisać o tej książce, ale na pewno byłyby to same pozytywy. Styl autorki zachwycił mnie, podobnie jak historia przez nią opowiedziana. A jeżeli miałabym opisać tę opowieść jednym słowem, użyłabym słowa: czarująca, bo taka właśnie ona jest. Roztacza wokół czytelnika swój czar, wciągając go w zimne lasy Mercy Falls i dając odczuć czający się gdzieś za rogiem mróz, potrafiący zniszczyć wszystko co ważne dla głównych bohaterów.
Ja dałam się porwać tej historii i zachęcam byście zrobili to samo. Tymczasem nie mogę doczekać się kiedy przeczytam jej ciąg dalszy czyli „Niepokój”.