Rok temu mocno zaczytywałam się we wszelkiego rodzaju młodzieżówkach. Zaczynając od powieści autorstwa polskich autorów, a na zagranicznych kończąc. Uwielbiałam (uwielbiam) wchodzić na różne książkowe blogi i poznawać opinie innych użytkowników blogspota. W pewnym okresie czasu licznie przed moimi oczami pojawiała się czerwona, piękna okładka z tajemniczą dziewczyną i różnymi napisami w tle. Dodatkowo zbierała same pozytywne recenzje, które zachęciły mnie do sięgnięcia, a nawet kupna pierwszej części trylogii czasu. Niestety był to nieudany zakup, gdyż mi kompletnie fabuła ani bohaterowie nie przypadli do gustu. Na nieszczęście kupiłam od razu dwie pierwsze części jednocześnie. Trochę żałowałam... Pff trochę... Bardzo żałowałam. Po rozczarowaniu pierwszym tomem, drugi rzuciłam w kąt i za sprawą Clary wróciłam do niego teraz.
Błękit szafiru opowiada o dalszych losach i podróżach Gwendolyn Shepherd. Poprzednia część zakończyła się namiętnym pocałunkiem głównej bohaterki z Gideonem. I właśnie od tego momentu akcja idzie dalszym torem. Gwen nadal nie może pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znalazła. Podróże w czasie ciągle robią na niej wrażenie. Ostatnie wydarzenia w związku z Gideonem zadręczają jej głowę nawet przy wykonywaniu najprostszych czynności. Strażnicy szykują dla nich ważną misję, której będą musieli się podjąć, gdyż dotyczy ona samego hrabiego de Saint-Germain.
Czytałam w swoim życiu naprawdę wiele idiotycznych młodzieżówek, jednak jeszcze nie spotkałam się z tak głupim wątkiem miłosnym jaki znajduje się w trylogii czasu. Uwierzcie mi Bella i Edward to Gideonowi i Gwendolyn może buty czyścić. Ja się pytam, w jaki sposób można zakochać się (Pan Gideon to już w ogóle twierdził, że pannę Gwendolyn kocha o.o ) drugą osobą w przeciągu trzech dni i na dodatek zaledwie po jednym pocałunku? No ludzie. To jest dla mnie naprawdę niepojęte. Czy autorka nie zna definicji słowa "kochać" bądź "miłość"? Bo według mnie to co wyprawia ta dwójka miłością z pewnością nie jest. Zauroczenie jeszcze zrozumiem, ale żeby od razu tak z grubej rury kogoś kochać? Dla mnie to nie jest normalne...
Kolejną beznadziejną i wręcz denerwującą kwestią jest sama Gwendolyn. Po pierwsze jej imię, po drugie zachowanie, po trzecie, uwaga teraz najgorsze, ciągłe, puste przemyślenia przez całą książkę. No znieść po prostu nie mogłam jej rozpaczania nad tym, iż Gideon się do niej nie uśmiechnął. Jeszcze zrozumiałabym jej smutek przez kilka chwil, no ale nie spodziewałam się głupich pytań do nie wiadomo kogo i jeszcze bardziej idiotycznych myśli przez 50 stron. Przez chwilę miałam nadzieję, że autorka się nade mną zlituję i daruje mi już tą męczarnię... Niestety Kerstin Gier łaskawa dla mnie nie była i na moje nieszczęście Gideon po raz kolejny nie uraczył głównej bohaterki pełnej zębów uśmiechem. I rozpaczania ciąg dalszy.
Słyszałam i czytałam o szczególności tej książki pod względem dużej dawki akcji, jaką serwuje i muszę po raz kolejny z bólem nie przyznać temu oświadczeniu racji. Jak na moje oko, to rozkręciła się ona dopiero tak po 250 stronie, co mnie bardzo rozczarowało. Spodziewałam się więcej zwrotów akcji, zaskoczeń, a mnie rozpaczań głównej bohaterki. Tego ani tego nie otrzymałam.
Błękit szafiru totalnie dobił mnie swoją głupotą i brakiem akcji. Ogólnie rzecz biorąc nie polecam. Pierwsza część mnie rozczarowała, jednak druga okazała się totalną katastrofą i nieporozumieniem. Żałuję wydanych pieniędzy, które mogłam zainwestować w lepszą i wartą przeczytania powieść. Co z trzecią częścią? Nie wiem, czy po nią sięgnę. Wszystko się jeszcze okaże. Może z czasem zmienię o serii zdanie?