„Mojra: Przeklęte dzieci Inayari” Agnieszki Kulbat to kolejny świetny debiut w polskiej fantastyce, który miałam przyjemność przeczytać. I kolejny zdecydowanie wart Waszej uwagi.
Mroczne mury niedostępnego Zakonu Inayari ukrytego gdzieś na mroźnym pustkowiu i kapłanki zamieszkujące ów zakon. Kobiety zajmują się jedną z trzech profesji, są medyczkami, runicznymi lub skrytobójczyniami. Rayn, główna bohaterka powieści, jest zarówno medyczką, jak i runiczną. Pewnego dnia na terenie zakonu pojawia się śmiertelnie ranny, tajemniczy mężczyzna i od razu trafia na stół operacyjny Rayn. Kobieta nie potrafi go uratować, Aiden umiera, jednak ona zdeterminowana, aby mu pomóc, wykorzystuje swoje runiczne zdolności i wskrzesza mężczyznę. Nie spodziewa się, że za ten czyn przyjdzie jej słono zapłacić. Okazuje się bowiem, że odtąd Aiden i Rayn będą dzielić ze sobą emocje, ból, myśli i sny, będą potrafili wyczuć swoją obecność. Mało tego, ta mistyczna więź, która połączyła dwójkę bohaterów sprawi też, że od decyzji Rayn i Aidena będą zależały losy świata. Czy Rayn uda się wyrwać z okowów przeznaczenia? Co z tym wszystkim mają wspólnego Mojry – boginie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości? Jaki los czeka Aidena i Rayn?
Rayn drgnęła, ale nie cofnęła ręki. Jej oczy otworzyły się szeroko, wyrażając zagubienie. Aiden odebrał jej reakcję jako sukces, bo kapłanka wydawała się powoli rozumieć, co się stało — że jedynie lekko dotykając jej skóry, pokazał jej wszystko, co czuł, a o czym nie potrafił opowiedzieć.
Rewelacyjna lektura! Jeśli lubicie fantastykę, a nie znacie jeszcze debiutu Agi Kulbat, polecam po tę książkę sięgnąć. Nie zawiedziecie się. Jest to dopiero pierwsza część cyklu „Mojra” i widać w powieści, że jest zaledwie wprowadzeniem, bo nie wszystkie kwestie zostały wyjaśnione, inne zostały ledwie zasygnalizowane i aż proszą się o rozwinięcie. Mimo to, jest to jeden z lepszych fantastycznych debiutów, jakie miałam okazję w ogóle czytać. Dlaczego? Ano dlatego, że autorka, chociaż jest to jej pierwsza książka, doskonale wie, co robi i o czym pisze. Świetnie operuje słowem, tworząc żywe obrazy i opisując wyimaginowany świat w taki sposób, jakby był światem realnym, doskonale konstruuje dialogi, pełne drobnych złośliwości i celnych ripost, umiejętnie podtrzymuje również napięcie.
Nie spodziewajcie się jednak po tej pozycji od razu pędzącej akcji. Akcja powieści rozkręca się dość powoli, ale to zrozumiałe w przypadku całkiem nowego świata, rządzącego się swoimi prawami i nowego, zbudowanego od podstaw systemu magii. Aby w ogóle coś zaczęło się dziać, musimy wiedzieć, z czym mamy do czynienia. I tak właśnie dzieje się tutaj. Poznajemy mieszkanki zakonu i trochę sam zakon, który wydaje się nie być zbyt przyjaznym miejscem. I chociaż akcja rozpędza się początkowo w mniej żwawym tempie, kiedy już nabiera rozpędu, nie daje chwili na oddech. Tym, co trochę mnie zaskoczyło, był fakt, że miejsce akcji stanowi przez cały czas Zakon Inayari. Ten fakt może okazać się dla kogoś minusem, dla mnie jest to jednak zaleta, bo dzięki temu mogłam się skupić na tym, co w tej powieści najważniejsze.
Książka naprawdę bardzo wciąga, można ją „połknąć” na raz. Autorka fajnie pisze, przystępnie, bez udziwnień, dla każdego. Doceniam fakt, że potrafi umiejętnie wyważyć liczbę dialogów i opisów w powieści, dzięki czemu nie czujemy się przytłoczeni ani jednym ani drugim. Podoba mi się w książce magia, która opiera się na runach w przypadku runicznych i energii życiowej w przypadku medyczek. Moc każdej z kapłanek wyraża się innym kolorem, dzięki czemu nie ma problemu, aby odróżnić jedną od drugiej. Trochę mi zabrakło większej ilości informacji na temat run, biorę jednak poprawkę na to, że to dopiero pierwszy tom i liczę na to, że w kolejnej części owych informacji otrzymam znacznie więcej. Jeśli chodzi o postacie, nie mam nic do zarzucenia ich kreacji. Nie jest tak, że wszystkie są krystaliczne i od razu wzbudzają sympatię. W stosunku do Rayn miałam przed pewien czas co najmniej mieszane odczucia. Nie przypadła mi ta bohaterka od razu do gustu, później jednak zyskała. To kobieta twarda, ambitna, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Jest silna, pewna siebie, coś jednak mi na początku w niej nie grało. Nie za bardzo potrafiłam obdarzyć ją zaufaniem. Może to przez to jej zdystansowanie, sama nie wiem. Później jednak bohaterka pokazuje zupełnie inne swoje oblicze i zdecydowanie można ją polubić. Postacią, którą obdarzyłam największą sympatią i to w zasadzie od razu jest Aiden. Młody, czarujący, tajemniczy mężczyzna, który pojawia się w zakonie w niejasnych okolicznościach i do tego ranny. Ma skontrolować Zakazane Komnaty, które, swoją drogą, stanowią chyba najciekawszy wątek powieści. Nie dziwi mnie już fakt, że Aiden zdobył wśród czytelniczek tak duże grono oddanych wielbicielek. Bo to naprawdę fajny facet. Jest między nim a Rayn coś wyjątkowego, coś, co ich do siebie ciągnie, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew wszelkim przeciwnościom. Z jednej strony jest to zrozumiałe, bo przecież łączy ich magiczna więź, z drugiej, można odczuć, że to coś więcej niż tylko więź. Na uwagę zasługują również świetnie zbudowane postaci drugoplanowe, o których jednak chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej, bo w tej części ich pięć minut trwało, w moim odczuciu, zbyt krótko. Moje serce zawojowały w szczególności odważna Elys, nieco wycofana Aurora, a także bardzo dzielny Sander, który nieźle w tym światku namieszał.
Czarny znak wisiał już w powietrzu. Rayn nie spuszczała z niego wzroku, nie mogąc pozbyć się jednej gorzkiej myśli, która zdecydowanie nie zasługiwała na to, aby być ostatnią: To tak, jakby śmierć miała nadać mojemu życiu sens.
„Mojra: Przeklęte dzieci Inayari” to kawał naprawdę świetnej fantastyki. Ma wszystko to, co powinna mieć dobra, wciągająca lektura. Ciekawy i dobrze opisany świat przedstawiony, intrygujących, barwnych, niejednoznacznych bohaterów, świetny, mroczny i mroźny klimat, tajemnice, interesujące sceny walki i przede wszystkim magię. Fabuła jest konsekwentnie prowadzona, a napięcie z każdą kolejną stroną rośnie wykładniczo, aby pod sam koniec dosłownie eksplodować. Powieść zaskakuje zakończeniem, dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny tom, a Wam lekturę książki z całego serca polecam!
Recenzja pochodzi z bloga:
„Mojra: Przeklęte dzieci Inayari” Agnieszka Kulbat – maitiri_books (wordpress.com)