O książce: Pierwsza myśl jaka nasuwa się po spotkaniu Sereny Killingworth - specyficzna dziewczyna. Krótkie czarne włosy z rudymi końcówkami, kolczyk w języku, niepowtarzalny styl i nieodłączna wiolonczela. Przykładna uczennica, odważna, nigdy się nie poddająca, potrafiąca wróżyć z kart tarota, wspaniała przyjaciółka, mająca niesamowicie przystojnego brata surfera. Ideał. Nikt by się nie spodziewał, że to właśnie ona wraz z przyjaciółkami – Jimeną, Vanessą i Catty – jest Córką Księżyca, choć nie przeszkadza jej to, a nawet cieszy się, że może zrobić coś więcej niż większość ludzi. Do pełni szczęścia brakuje jej jedynie chłopaka. Kiedy ostatnim razem umówiła się z kimś na randkę, była tak zdenerwowana, że odpowiadała na pytania towarzysza, choć nie zadał żadnego z nich. Serena odpowiadała na jego myśli, bowiem ma moc wchodzenia w czyjeś umysły. Pewnego wieczora, kiedy dziewczyna spacerowała po plaży, była świadkiem jednej z ceremonii Antroxa – Frigidus ignis, w której Lecta lub Lectus – Wybranka lub Wybraniec z grona Wyznawców- zyskiwali nieśmiertelność. Następnego dnia Córką Księżyca zainteresował się nowy uczeń – Zahi – który przyjechał z Francji, a na którego to „lecą” wszystkie dziewczyny w szkole. I choć Serena zadurzyła się w nim po uszy, Maggie – podopieczna Córek Księżyca – uważa, że dziewczyna powinna się go wystrzegać. Nie mówiąc już o wizji Jimeny, kiedy to Bogini wchodzi do ziemnego ognia będąc Lectą. Podobnie sądzi Stanton, który zapewnia ją, że Zahi usuwa jej wspomnienia. Tylko niby dlaczego Serena ma ufać Stantonowi?
Podobnie jak poprzednia część, "W zimnym ogniu" jest opowieścią miłą, sympatyczną, uroczą i odstresowującą. Poraz kolejny jednym z ważnejszych problemów głównej bohaterki jest chłopak - tym razem należy go znaleźć, uwieść, schwytać i nie puścić. Schytanym i uwiedzionym jest tym razem Zahi i choć dalszy rozwój wydarzeń jest tak łatwy do przewidzenia - i tak wzdychałam ilekroć jego imię pojawiało się w tekście, choć moje serce w tej serii nadal należy (ogólnie do Johna Tolkiena i Charlesa Williamsa z Kronik Imaginarium Geographica oraz Halta ze Zwiadowców) do Stantona.
Muszę przyznać - fabuła jest przewidywalna. Zaczynając od problemów z chłopakiem, przez Zahiego, aż do ceremonii Frigidus ignis. Cieszę się jednak z tego. Dzięki temu nie... Może nie powinnam mówić dalej, żeby chociaż to pozostało owiane mgiełką tajemnicy? Pogadamy jak przeczytacie :).
Prosty język, wartka akcja i nastoletnie problemy (jakby nie patrzeć - nieco śmieszne. Chłopak?) sprawiają, że książkę czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Kiedy zaczyna się lekturę - nie można od niej tak łatwo odejść.
Kusi mnie, żeby napisać, że humor w książce sprawia, że możemy bez wyrzutów sumienia wybuchnąć śmiechem, jednak... Napisanie tego byłoby kłamstwem. Przynajmniej z moim poczuciem humoru. Sądzę jednak, że nie jest to zbrodnia. Autorka chce utrzymać książkę przynajmniej na takim poziomie, na którym nie ma bezsensowych sytuacji, które nie mają dalszego znaczenia w akcji. Z własnego doświadczenia (ach, to gimnazjum... -.-') wiem, że humor współczesnych młodych ludzi nie jest... Emm... zbyt wymagający i inteligentny (tzn... nie ma w nim nic śmiesznego. Jest zboczony, oparty na przekleństwach i brak mu jakiegokolwiek sensu), więc pominięcie tego elementu życia amerykańskich nastolatek było chyba dobrym pomysłem, choć, jakby nie patrzeć, brakuje mi czasem inteligentnego żartu czy ironii. Jedynym momentem, w którym możemy się pośmiać lub choćby pouśmiechać pod nosem, to rozmowy Jimeny z Collinem - bratem Sereny - którzy za sobą nie przepadają. Subtelne insynuacje i "walnenie prosto z mostu" w rozmowach tych dwojga, sprawia, że mam ochotę czytać ich na okrągło. Jednak i tu mam dla was złą wiadomość - Bogini i surfer pogodzili się pod koniec książki, a z biegiem czasu Collinowi zaczyna podobać się Jimena. Choć biorąc pod uwagę wydarzenia z "Nocnego cienia", nic nie jest jeszcze stracone. Chyba.
A skoro jesteśmy już przy Jimenie i Collinie i ich zgodzie... Mam wrażenie, że mamy do czynienia z kolejną autorką, która za wszelką cenę chce skończyć zaczęty wątek i rozpocząć nowy (jak to miało miejsce w "Z ciemnością jej do twarzy" K. Keaton). Wątek kłótni Bogini i surfera rozpoczął się w "Zimnym ogniu" i w "Zimnym ogniu" się skoczył, czego szalenie żałuję. Kontynuowanie tego pomysłu wniosło by nieco "pikanterii" z normalnego życia do książek, nie mówiąc już wcześniej wspomnianym humorze. Nie wspominając jeszcze o owej Tajemnicy*. Seria "Córki Księżyca" liczy sobie w oryginale 13 części, a już w drugiej żegnamy się z kłótniami i możliwością budowania napięcia związanego z Tajemnicą (którą myślałam poznać dopiero w piątej części!).
Coś, co mi się potwornie spodobało w książkach to tzw. przeze mnie "opisy wtórne" (niestety, nie mogłam znaleźć fachowej nazwy, o ile taka w ogóle istnieje). Chodzi mi o momenty, w których autorka krótko opisuje wydarzenia z poprzedniej części przygód bohaterek. Choć zdania na ten temat są podzielone ("To tylko utrudnia czytanie." "Kto normalny zaczyna czytać serię od połowy?"), uważam, że to bardzo dobre rozwiązanie dla tych, którzy dopiero co zaczynają swoją przygodnę z "Córkami". Dzięki temu nie muszą zaczynać od samego początku, a od części, którą aktualnie mają w ręce, a później dopiero mogą wrócić do części poprzednich, jeśli są ciekawi jak to wyglądało w wersji oryginalnej. Jestem jak najbardziej za :).