Sięgając po pierwszą część „Córek Księżyca” spodziewałam się lekkiej i przyjemnej lektury. To też otrzymałam. Książka nie była rewelacją, no, bo czego można się spodziewać, bo zwykłym paranormalu. Nie oczekiwałam jakieś wybitnej powieści, która zachwyci nas od pierwszej strony. Raczej lekkiej poczytajki, która stanowi przerwę pomiędzy ciężką fantastykę. I nie zawiodłam się.
Jak wyżej wspomniałam, książkę czyta się szybko i lekko. Historia jest banalna, ale wyjątkowa. Autorce można zarzucić kilka błędów. Między innymi to, że w wielu momentach nie wiedziałam, o co chodzi w danym zdarzeniu. Musiałam wracać parę stron wcześniej, a mimo to mało rozumiałam.
Nie wiem, czy to sprawa wydawnictwa, czy autorki, ale kolejnym błędem, który rzuca się w oczy jest rozmieszczenie rozdziałów. Chodzi mi o to, że przez 100 stron pani Ewing potrafiła stworzyć 20 rozdziałów, z czego niektóre miały po niecałe 2 strony, a przez następne 50- 3, w których akcja była rozwinięta. W tym wypadku nie rozumiem logiki autorki.
Inną rzeczą, która mnie irytowała była skacząca akcja tzn. w jednym rozdziale nie mogłam się oderwać od książki, a za kilka stron miałam ochotę rzucić ją w kąt. Na szczęście mam mocne nerwy i wytrzymałam te skoki.
Według mnie autorka nie pozwala nam równomiernie poznać bohaterki. Podczas dwóch historii w pełni poznałam tylko dwie z dziewczyn. O reszcie dowiadujemy się najważniejszych informacji, ale to mi nie wystarczyło. Jeśli bohaterowie wypełniają ważną rolę w powieści powinniśmy wiedzieć o nich więcej, a nie tylko pomniejsze informacje i dalej sobie czytelniku zgaduj.
Pomimo wspomnianych błędów, książka nie jest najgorsza. W niektórych momentach miałam ochotę odłożyć książkę, bo mnie nudziła. Ale zawzięłam się i brnęłam dalej. W połowie pierwszej z części zawartych w tym tomie, tak wciągnęły mnie losy czterech córek księżyca, że z trudem się od nich odrywałam. Sęk w tym, że historia nie jest zbytnio oryginalna. Motyw „czarownic” jest już przereklamowany, ale Lynne Ewing postarała się i stworzyła powieść, która się wyróżnia.
W książce poznajemy cztery dziewczyny: Vanessę, Catty, Serenę i Jimenę. Każda z dziewczyn miała inny charakter, więc razem tworzyły mieszankę wybuchową.
Pierwsza historia była z punktu widzenia Vanessy, co według mnie było błędem, bo dziewczyna bardziej przejmowała się chłopakami niż jej mocą i swoim dziedzictwem. Rozumiem to jest paranormal, no, ale bez przesady. Strasznie mnie irytowała, swoim zachowaniem. Niby była uprzejma itp., ale kurcze bez przesady. Jak można być miłym dla osoby, która jest totalnym pozerem i cały czas cię okłamuje?
Druga historia została przedstawiona z punktu Sereny, ta opowieść była o wiele lepsza niż poprzednia. Dziewczyna jest barwną postacią, nie boi się swoich mocy, ba nawet je rozwija i uznaje za dobre. Co prawda narracja jest trzecio osobowa, ale wiele możemy dowiedzieć się o Serenie? Jest trochę naiwna, ale to uznaję za plus.
Pozostałe dwie bohaterki poznajemy tak sobie, niewiele o nich wiem, więc nie będę o nich pisać. Z tego, co mi wiadomo w następnym tomie historie są z ich punktów.