Minęło 20 lat odkąd Enrissa, Namiestniczka z prawdziwego zdarzenia, rządziła Imperium Anryjskim. Teraz jej miejsce zajęła krucha i niepewna siebie Salome Jasna zupełnie niepodobna do swojej poprzedniczki.
Nowa Namiestniczka z utęsknieniem oczekuje powrotu króla nie przejmuje się losem swojego państwa. Nie interesuje jej sprawowanie władzy, męczy ją nauka nowych rzeczy. Ponieważ Salome nie posiada cech, którymi powinna mieć Namiestniczka, władzę sprawuje de facto Wielka Rada. Namiestniczce odpowiada to… do pewnego momentu.
Salome, jak na kiepską władczynię przystało jest łatwowierna, nie lubi się kłócić, woli ustąpić niż stawić czoła przeciwnościom. Jak łatwo można się domyślić, jest idealnym sprzymierzeńcem wrogów Imperium. Przez swoje uwielbienie dla elfów Salome oddaje nieświadomie w ich ręce część władzy. Ubóstwiane przez nią łagodne i boskie stworzenia są tak naprawdę rządne krwi i pełne nienawiści. W Imperium nagle zaczynają wybuchać bunty. Ludzie mordują elfy, a elfy ludzi. Czy Namiestniczka zmądrzeje i weźmie sprawy w swoje ręce, czy też Imperium pogrąży się w całkowitym chaosie?
Wiera Szkolnikowa w księdze II Namiestniczki nie kontynuuje wątku z księgi pierwszej. Większość bohaterów, których poznaliśmy czytając pierwszą część nie żyje lub jest u kresu swych sił. Witają nas nowi bohaterowie, równie barwni, co poprzednio.
Czy od pierwszego tomu coś się zmieniło? Szkolnikowa dopracowała swoją opowieść. Cały świat przedstawiony w książce jest stworzony bardzo zgrabnie. Myślę, że ktoś mógłby się pokusić o spisanie księgi Imperium, od historii poprzez geografię kończąc na stronie obyczajowej krainy.
Tak jak w pierwszej księdze mamy do czynienia z bardzo wieloma bohaterami. Osoby, które nie potrafią kojarzyć faktów mogą mieć chwilami duże problemy ze skojarzeniem, co w danej chwili się dzieje. Choć na pierwszy rzut oka ta mnogość bohaterów może się wydawać zbędna, każdy ich ruch na prowincjach Imperium ma wpływ na to, co dzieje się w stolicy.
Mam wrażenie, że z książką Szkolnikowej sprawa jest prosta. Albo komuś podoba się świat, do którego zaprasza nas autorka, albo nie. Koło książki nie da się przejść obojętnie, dzięki temu autorka nie wydaje się miałka. W jej sprawie trzeba podjąć szybką decyzję: czytam jej opasłe tomiszcza i jestem zauroczona bohaterami albo ciskam książką w kąt i skazuję Szkolnikową na potępienie.
Streszczanie książki w żadnym wypadku nie ma sensu. Samo opowiedzenie treści książki nic w sobie nie ma i nic potencjalnemu czytelnikowi nie da. Tam się kochają, tam mordują, gdzie indziej swatają na siłę, w jeszcze innym miejscu tną zakazane drzewa ściągając na siebie gniew nieśmiertelnych. A wszystko to ma jakiś głębszy sens. czemuś służy. Mały kamyk zrzucony nieuważnie ze wzgórza w rozdziale pierwszym wywoła wielką lawinę w ostatnim. Aby zrozumieć, trzeba niestety książkę przeczytać.
Mi osobiście w części pierwszej wiele rzeczy przeszkadzało dopóki nie odkryłam, że tak naprawdę Namiestniczka przywiązuje do siebie czytelnika. Wprawdzie książka nie wciąga jak rzeka, ale jest w niej coś takiego, że złego słowa na książkę i autorkę nie dam powiedzieć.