„Łowca autografów” opowiada o łowcy autografów. Jestem ciekawa, kogo wy macie przed oczami, kiedy słyszycie ten tytuł. Ja, jeszcze dzięki tylnej okładce, widziałam zabawnego faceta w markowych ciuchach ganiającego od jednego czerwonego dywanu do drugiego i zdobywającego autografy gwiazd, a wszystko to w blasku fleszy. Tak, taką wizję miałam. Naprawdę powinnam nareszcie oduczyć się sugerowania czymkolwiek, co znajduje się na okładce i powstrzymać od wizjonerstwa dopóki rzeczywiście nie dowiem się, co jest w środku.
Osoba Alexa Li-Tandema zaprzecza wszystkiemu, co przedwcześnie sobie na jego temat wyobraziłam. Alex nie nosi eleganckich ubrań, raczej wkłada to, na co natknie się na podłodze w swoim mieszkaniu i co jeszcze jako tako pachnie. W żadnym wypadku nie ma nic wspólnego ze światem show biznesu. Autografy zdobywa kupując je na aukcjach, albo w czasie wymiany. Później nimi handluje. Według niektórych cały dzień się opier… i nic nie robi. W dodatku bardzo lubi odlecieć w inny świat i po takiej eskapadzie go poznajemy. Biedak nie pamięta zupełnie nic.
Zadie Smith na pewno nie stworzyła zwyczajnej książki. Trudno ją nawet nazwać powieścią. Raczej jest to genialny zapis codzienności, a takim Alexem mógłby być każdy. Ja raczej nazwałabym tę książkę zbiorem spostrzeżeń, przemyśleń, lekkiej filozofii i religii, a wszystko to oprawione w bardzo wysublimowane poczucie humoru zabarwione wszelkimi odcieniami ironii. Autorka musi mieć niesamowity zmysł obserwacji, by w tej opowieści o Aleksie Li-Tandemie zawrzeć całe spektrum nie tylko londyńskiego społeczeństwa, ale i naszej popkultury, która przeinacza odbiór rzeczywistości, powoduje wszelakie problemy i jest swoim własnym bohaterem. „Łowca autografów” to także świetny zapis ludzkich charakterów ze wszelkimi ludzkimi przypadłościami.
Nie wiem nawet co jeszcze o tej książce powiedzieć, ponieważ jest bardzo różnorodna i porusza tak wiele tematów, że trudno chwycić się jednego. Sami musicie sięgnąć po tę pozycję i posmakować poczucia humoru autorki, które przejawia się nawet w wielkości czcionki. Myślę, że podstawowym morałem jaki można wyciągnąć z lektury „Łowcy autografów” (jak ktoś morały lubi) jest to, że życie naprawdę jest zabawne, tylko trzeba umieć to dostrzec. Jak to ujrzymy, to dowiemy się, że każdy nasz krok, każda przeprowadzona rozmowa i każdy przejazd autobusem może być śmieszny. I nie w taki sposób, kiedy ktoś opowie nam najlepszy dowcip, jaki kiedykolwiek słyszeliśmy, ale w taki, że kiedy dostrzeżemy zabawną stronę sytuacji to sami do siebie się uśmiechniemy. I myślę, że tak należy patrzeć na rzeczywistość. Żeby nie było tak ponuro.
Na koniec jeszcze tylko szybciutko wspomnę o tym nowym wydaniu (Wydanie II, 2011). Już nawet nie chodzi o świetną okładkę, przykuwającą wzrok i pasującą do lata, ale o „konsystencję” książki. Czułam się, jakbym trzymała w rękach swój własny brulion. Nie wiem, czy zabieg celowy, ale bardzo pasujący do treści książki.