Pierwszorzędny miejski kryminał, który zakłada na wyobraźnię czytelnika gogle VR i zmienia lekturę w przeżycie. Industrialna Łódź Agnieszki Płoszaj jest niebezpieczna niczym Detroit. Ma jednak swoich stróżów - odważnych, zdeterminowanych i bezkompromisowych. Anioły Łodzi widzą więcej, czują mocniej i słuchają uważniej. Potrafią rozmawiać z duchem swojego miasta, a on wskazuje im drogę do tych, którzy usiłują je zniszczyć. Rozumiesz już dlaczego powieść nazywa się “Bez wyboru”? A może uważasz, że masz inny poza tym, by jak najszybciej poznać tę historię…
Opowiem Ci, co mi się przydarzyło podczas lektury… Miałem wrażenie, że na oczy założono mi okulary VR, na których znajdowały się dwa guziki. Klik - nacisnąłem pierwszy z nich. Znalazłem się na ulicach dzisiejszej Łodzi. Zakwaterowałem się w ekskluzywnym, loftowym apartamencie, po czym wybrałem na całonocny spacer, który planowałem zakończyć pysznym śniadaniem w centrum. Wszystko zmieniło się późnym wieczorem, w trakcie słynnego Festiwalu Światła. Wraz z tłumem łodzian spoglądałem na artystycznie wyeksponowane zwłoki lokalnej dziennikarki, które odnalazł jeden z mieszkańców. Ochota na śniadanie bezpowrotnie odeszła. Czar prysł. Zacząłem się bać.
Klik - wcisnąłem drugi z guzików. Nie wierzyłem w to, co widzę. Byłem funkcjonariuszem policji żydowskiej w łódzkim getcie. Na ramieniu miałem opaskę funkcyjną, a w prawej dłoni pałkę, którą zaciskałem ze wszystkich sił. Nigdy nie zapomnę spojrzenia niedawnego sąsiada, który przeganiany przeze mnie z własnego domu zdawał się udzielać mi wzrokiem niemego rozgrzeszenia. Takiego, które jednocześnie przebacza i życzy bym smażył się w piekle za to, co robię jego rodzinie.
I nagle ktoś zdjął mi okulary z oczu. To była ona. Zoja Sterlak. Piękna i pociągająca śledcza, ze spojrzeniem, w którym lewe oko jest niczym RTG, a prawe to wykrywacz mikroekspresji. Powiedziała, żebym czytał dalej, bo przecież to jej nazwisko morderca wyciął na plecach denatki. Cała ona - pomyślałem. Potrafi żartować z każdej, nawet najczarniejszej, sytuacji. W kolejnych rozdziałach przedstawiła mi swoich przyjaciół - Kardasa i Wincenta. Ten pierwszy na bank się w niej zabujał - pomyślałem to widząc, jak na nią patrzy i spija z ust każde słowo niczym latte w Starbucksie. Wincent z kolei, jak na gościa z ABW przystało, był typem faceta, który w pełni panuje nad swoimi emocjami i myśli co najmniej trzy kroki do przodu. Zazdrościłem mu łatwości z jaką budował swój autorytet i zyskiwał posłuch nawet najbardziej krnąbrnych słuchaczy. Miał to coś, o czym większość facetów marzy. Spędziłem z tą trójką wystarczająco dużo czasu by dowiedzieć się, co jest ich największą siłą. To zespół, który wspólnie tworzą. Taki prawdziwy, a nie tylko z nazwy. Skonsolidowały ich wspólne doświadczenia z przeszłości i zaufanie, które między sobą wypracowali. Kiedy są razem, każdy zna swoje miejsce i wie co ma robić. Gdy trzeba podjąć ważną decyzję, decydują ich kompetencje, mocne i słabe strony. Nie potrzebują coacha z grą planszową by im powiedział, kto i jaką rolę ma pełnić. Połączyła ich ponownie ta koszmarna sprawa, o której wspomniałem Ci wcześniej.
Kiedy kończyłem czytać “Bez wyboru” zapisałem na swojej mapie myśli bardzo wiele wątków i tematów, które tworzą świat przedstawiony tej powieści. Zrozumiałem, jak wiele wartości czekało na mnie w tym skromnym z pozoru tomie. Dowiedziałem się, czym jest mentalizm, poznałem twórczość Goi, zacząłem dukać po chorwacku, a także nauczyłem się, że nie warto zaklinać rzeczywistości, kiedy tkwi się w związku bez przyszłości. Ale nie to okazało się dla mnie najważniejsze. Posłuchaj… Teraz będzie najważniejsze…
Agnieszka Płoszaj obudziła we mnie wrażliwość historyczną, lokalny patriotyzm, uważność na to, co zazwyczaj omijam wzrokiem. Odkąd przeczytałem “Bez wyboru” zupełnie inaczej spaceruję po moim kochanym Krakowie. Dużo częściej się rozglądam, zatrzymuję, czytam rozmaite informacje ukryte na budynkach i murach, no i rozmawiam o rzeczach, które w czasach szkolnych zepchnąłem w odmęt niepamięci. Choć nie znamy się z Autorką zbyt dobrze, to wiem jedno. Jest bardzo czuła na otoczenie i drugiego człowieka. To ten typ kobiety, której choćby przyziemny świat walił się na głowę, poświęci Ci czas, gdy zauważy, że to dla Ciebie ważne, wysłucha Twojej historii ze szczerą uwagą. Mało tego… Agnieszka słucha nie tylko ludzi, ale także miejsc, którym lata temu ktoś odebrał prawo głosu. Ktoś z Was to potrafi?
Łódź powinna być dumna, że ma taką ambasadorkę. Agnieszko idę z Tobą w ciemno do kolejnych historii, do których mnie zaprosisz. Jestem pewien, że utorują Ci drogę na pisarski szczyt (nie mylić z nasypem - sorry, za dużo czasu spędziłem z Zojką) - tam jest Twoje miejsce.