Trzeci brzeg Styksu Krzysztof Beśka, Dom Wydawniczy Rebis 2012, 416.
Krzysztof Beśka w swojej najnowszej książce Trzeci brzeg Styksu przyjął sprawdzony sposób na bestseller – kryminał z akcją umieszczoną w mieście przed wiekiem. Sosnowiec ma swojego Korzeńca Zbigniewa Białasa, Wrocław i Lwów Marka Krajewskiego, a teraz Łódź, po Ziemi obiecanej, doczekała się ponownie głównej roli w powieści. Akcja zaczyna się współcześnie – bohater dziedziczy po zmarłej krewnej mieszkanie, gdzie znajduje spisaną w grubym zeszycie historię sprzed ponad stu lat. Nie mając nic ciekawszego do roboty, zasiada do lektury, a my razem z nim.
Przenosimy się zatem do przemysłowej Łodzi lat 90. XIX wieku. Miasto to staje się głównym bohaterem kryminału, bo: „Sam Pan powiedz. Jak odstrzelić łeb politykowi, to tylko w Łodzi. Dzieci zapeklować w beczkach albo podusić jak koty na złość swojej ślubnej – proszę bardzo! Dobić chorego zastrzykiem, zamiast go ratować, żeby zakład pogrzebowy miał zarobek – oczywiście, zapraszamy do nas! Nie, ludzie tak szybko nie zapominają. Zapytaj pan, kogo chcesz…”
Po takim wstępie spodziewać się można, że będzie jeszcze gorzej. I jest: krwawa zbrodnia goni zbrodnię, napady na bank, rabunki na ulicy, bestialskie mordy, porwania dzieci… W taki właśnie świat wprowadza nas autor tego pozytywistycznego kryminału. Dlaczego takie skojarzenie właśnie? Bowiem ocieramy się tu także o historię, dzieła wielkich prozaików: detektyw pożycza Złotą gałąź Frazera (która zresztą przyczyni się do ujęcia przestępcy) od warszawskiego subiekta, u którego bywa często sam Bolesław Prus… Do lokalnej gazety wysyła swoje powieści w odcinkach Eliza Orzeszkowa, a gadżety wymyślane przez genialnego żydowskiego wynalazcę (rower z silnikiem, kamizelka kuloodporna i latarka) w niebagatelnym stopniu niosą pomoc bohaterom. Postaci zaczytują się w najnowszych książkach Sienkiewicza, a nad wszystkim pobrzmiewa echo niedawnego powstania styczniowego, niczym teraz wydarzeń w Stoczni Gdańskiej…
Łódź jest niezmiernie ważnym bohaterem. Nie wiem, na ile dokładnie została odtworzona topografia miasta, czuję jednak bliskość losów z moim rodzinnym Sosnowcem, także kulturowym tyglem, także powstałym stosunkowo niedawno za pieniądze niemieckich przemysłowców, którzy dorobiwszy się fortun na przemyśle (także włókienniczym) budowali swoje okazałe pałace, niekiedy przekraczając nadmiernym przepychem granicę dobrego smaku. Przemysłowców już nie ma, budowle zostały. „To miasto, jak często o nim mawiano, powstałe z niczego, wciąż zaskakiwało i zadziwiało. Teraz wiedzieli, że nie tylko tym, co można ujrzeć na jego powierzchni, ale też tym, co znajdowało się pod ziemią, ukryte.” Krzysztof Beśka odziera miasto Łódź z wystawnej fasady (symbolizują to choćby budowane w pośpiechu zapadające się kamienice) i pokazuje to, co pod spodem, niewidoczne dla zagonionych przechodniów. To tutaj fanaberia jednego z łódzkich „baronów” doprowadziła do jednej z najdziwniejszych zbrodni w historii miasta.
Autorowi udało się uchwycić okres schyłku, a zarazem niezwykle ważnych przemian obyczajowo-społecznych w kraju od stulecia pozbawionego własnej państwowości. Oto zubożała szlachta, jeszcze do niedawna klasa próżniacza, zmuszona jest do opuszczania swoich majątków i szukania pracy w mieście. Pisali o tym pisarze okresu pozytywizmu. U Beśki wygląda to nieco inaczej, bowiem patrzymy na ich losy z perspektywy minionej już historii, wiemy jak się to skończy, jak i kiedy Polska odzyska niepodległość, jaki sens i cel mają działania polityków. Tymczasem chłopi i byli właściciele ziemscy trafiają do kulturowego tygla, gdzie tak naprawdę jest tylko jeden władca – pieniądz. Interesy prowadzą tu Rosjanie, bo w końcu to ich zabór, są Niemcy, Żydzi. „Tu jest Łódź – pokrzykuje na pracowników majster – a nie majątek pana von Dupersztajna! Tu się robi!”
Akcja dzieje się w okolicach świąt Wielkiej Nocy, ważnego święta dla katolików, ale i dla prawosławnych. W tym samym też czasie obchodzona jest żydowska Pascha. Współistnieją obok siebie różne wyznania, kulty, języki, obyczaje. Marzenie twórców Unii Europejskiej… Tymczasem w mieście Łodzi robi się coraz ciaśniej. Przybywa społecznych mętów, parweniuszy, nie można już przejść bezpiecznie kiepsko oświetlonymi ulicami. W kanałach płyną kolorowe ścieki z farbiarni, a rytm życia wyznaczają świstawki z coraz liczniejszych fabryk. Z każdą stroną wtapiamy się w ten przedziwny krajobraz, gdzie skrajna nędza sąsiaduje z wybujałym bogactwem.
Ale wróćmy do fabuły, w końcu to kryminał, w dodatku z wartką akcją. W mieście Łodzi porwany zostaje syn bogatego właściciela fabryki, a wkrótce to samo dzieje się z potomkiem innego przemysłowca. Obaj chłopcy dosłownie znikają ze swoich łóżek, a w pokojach pozostaje jedynie kosmyk ich włosów. Na trop porywaczy wyrusza nie jeden genialny, a co najmniej trzech detektywów. Jeden ginie, drugi dostaje nożem w klatkę piersiową, trzeci nie jest tym, za kogo się podaje. Jest jeszcze rosyjska policja i dziennikarz niemieckojęzycznego dziennika i sekretarz prezydenta miasta i młoda kobieta, która szuka zaginionego męża. Wszyscy czegoś szukają, a w tle… walą się kolejne kamienice, płoną fabryki, wysychają miejskie studnie.
Mało? Ktoś porywa aktora podczas spektaklu, wcześniej znika ceniony lekarz, we wszystko zaplątani są akrobaci z objazdowego cyrku i robotnicy zwolnieni z fabryk. Uff, można by się pogubić w mnogości spraw i postaci. Fabuła gmatwa się, postaci jest coraz więcej, a wszystko ogląda się niczym sensacyjny film. A tu okazuje się, że za wszystkim stoi… mitologia grecka! I to wszystko w jednej małej Łodzi, odtworzonej z niezwykłą pieczołowitością, z adresami, opisami kamienic i ulic. Bo przecież nie wystarczy umieścić akcję kryminału sto lat temu, należy jeszcze wykonać tytaniczną pracę biblioteczną, przedrzeć się przez dziesiątki pożółkłych gazet, przesiąknąć stylem i językiem epoki, odróżniać kibitki od dorożek, a tużurek od kamizelki. A wszystko po to, by nadać powieści realizmu na wzór Prusa, Reymonta i Orzeszkowej.
Myślę, że Krzysztofowi Beśce udało się oddać klimat dawnej Łodzi, stworzył postacie zapadające w pamięć i dobrze rokujące na przyszłość. Szczególnie detektyw Stanisław Berg zasługuje na uznanie ze względu na swoje niezwykłe jak na swoje czasy umiejętności…
Wszystko jest tu przemyślane i na swoim miejscu, czyta się znakomicie. Podobno detektyw Berg wybiera się do Londynu, czyżby chciał się zmierzyć z Sherlockiem Holmesem?