Wyobraźmy sobie taką sytuację: od ponad stu lat państwo polskie nie istnieje, mieszkamy w świeżo założonym mieście na terenie Cesarstwa Rosyjskiego, tuż obok są już Prusy, a z drugiej strony Austria. Trójkąt Trzech Cesarzy stanowi atrakcję turystyczną, odwiedzaną przez kilka tysięcy osób rocznie. Po rzece pływają parostatki, na brzegach stoją kawiarnie, odbywają się niedzielne koncerty. Jest europejsko i wielokulturowo. Mamy więc potrójną granicę Cesarstwa Niemiec, Austrii i Rosji biegnące rzekami: Białą i Czarną Przemszą pod nosem, a do tego nieuchronnie zbliża się wojna, bo jest rok 1913. Napięcie na granicach rośnie, wszyscy są wobec siebie nieufni, kombinują jakby tu uciec. Tylko gdzie? Na Zachód, aż do Ameryki, czy może lepiej w głąb Rosji, gdzie rodzi się nowa, robotnicza przyszłość?
„Całe to miasto, cały naród to jedna tragiczna pomyłka. Prusy gotowe są do wojny z Rosją, a w tle wielkiej polityki toczą się konspiracyjne gry, w które próbują włączać się Polacy, bo gdzieś tu znowu upatrują swojej politycznej, tyle razy zaprzepaszczonej szansy.”
Tymczasem w nadgranicznym mieście rządzą niemieccy przemysłowcy, żydowscy sklepikarze, do tego kwitnie handel wieprzowiną. Sosnowiec rozwija się w dramatycznym tempie: z małej wioski w ciągu kilku lat staje się dużym miastem z hutami, zakładami przemysłowymi i dwoma strategicznymi dworcami kolejowymi. Wielka polityka miesza się tu z małymi interesami.
Sosnowiec ma to we krwi, w powietrzu można by rzec: spiski, konspiracyjne szepty, podkładanie nogi, niechęć do współpracy i bezinteresownej pomocy innym. Knuje się na ulicach, w pubach, korytarzach urzędów. Nikt nikomu nie ufa, bo i na jakiej podstawie? Widać to w różnych przejawach życia kulturalno-społecznego. Autorowi udało się to świetnie pokazać, choć akcję umieścił sto lat temu, nic nie stoi na przeszkodzie, by odczytywać powieść jako obraz współczesności.
Ale, ale: „Myliłby się ten malkontent, który uważałby Sosnowiec wyłącznie za Świniogród, Ciemnogród, kopalnianą dziurę, miasto handlarzy i spekulantów, przemytników, robotników i tajniaków." Bo tu nie tylko przemysł się był rozwijał, ale i życie artystyczne, na wzór krakowskiego kwitło, choć w mniejszej skali, ale jednak…
Sam Alojzy Korzeniec wyraża nieco z przymrużeniem oka prorocze życzenie: „Niechby tu mieszkali i umierali jacyś znani literaci, niechby się rodzili operowi śpiewacy, niechby aktorki brały śluby z oficerami w sosnowieckich kościołach, niechby z Krakowa zjeżdżali witrażyści.” Ależ owszem: rodzili się, mieszkali, a potem szybko wyjeżdżali, by robić kariery daleko stąd, nawet w Hollywood, jak Pola Negri (Apolonia Chałupiec).
Historia miasta jest krótka. Sąsiedni Będzin liczy sobie ponad 650 lat, Czeladź obchodzi 750-lecie lokacji miasta. Czymże wobec nic jest 110 lat istnienia? Sosnowieccy twórcy kultury, muzealnicy, władze próbują więc za wszelką cenę odtwarzać historię miasta, szukać w niej bohaterów, których będzie można czcić, stawiać pomniki, uczyć o nich w szkołach na zajęciach z regionaliów. Nie jest to łatwe zadanie, mając do dyspozycji: przybyłych z zachodu przemysłowców, lubujących się w wystawnych pałacach, ale w końcu to tylko biznesmeni. Uwaga skupić się więc musi na artystach, a tych się paru znalazło. Szczególnie jeśli chodzi o muzykę obrodziło: Jan Kiepura i Władysław Szpilman przede wszystkim. W „Korzeńcu” mają oni swoje małe rólki: Szpilman jako dwuipółletnie dziecko pozuje do fotografii. A mały Janek jest sprytnym chłopakiem na posyłki.
Jak można streścić opowieść o Korzeńcu? A tak:
„W wyniku intryg i pomyłek jeden Polak owładnięty szlachetnymi intencjami zabija innego Polaka, którego winą było przede wszystkim to, że chętnie podsłuchiwał, zbyt mało mówił i za dużo chciał zarobić. Jakie to wszystko smutne. Jakie żałosne. I zawsze takie samo.” Bowiem „Korzeniec” to także powieść kryminalna, ze zbrodnią, detektywem, śledztwem, literacką bohemą miejską i smaczkami obyczajowymi. Z pozoru prosta kryminalna historia: oto na nasypie kolejowym znalezione zostają pozbawione głowy zwłoki Alojzego Korzeńca, miejscowego glazurnika, co staje się na moment lokalną sensacją, przeradza się w opowieść o mieście i jego mieszkańcach. Redaktor miejscowej gazety „Iskra”, pod wpływem uroku zacnej wdowy po zamordowanym, postanawia rozwikłać zagadkę śmierci jej męża, choć na detektywa zupełnie się nie nadaje. W aferę wplątani są artyści, przemysłowcy i urzędnicy graniczni. Ale nie to jest tematem. Autor, dzięki licznym dygresjom, opowiada też cały szereg innych miejskich historii (choćby tą o niedoszłym do szczęśliwego zakończenia romansie guwernantki Dietlów, zakochanej w pruskim oficerze). Co więcej – ciągle mruga do czytelnika, wrzucając swoje komentarze. Choć wątek kryminalny jest słabo umotywowany, to tak naprawdę nie o niego przecież chodzi, a o to dziwne miasto, Sosnowicami zwane. Pełne sprzeczności i powtarzających się historii, budzących oburzenie zbrodni i bajkowych biografii artystów. „Korzeniec” to hołd złożony miastu, miastu, które z reguły nie odwzajemnia miłości, którą się je darzy. Jest to więc trudne, ale i odpowiedzialne zadanie, za co należą się słowa podziwu autorowi.