W naszej kolejnej przygodzie z prawniczką Thorą Gudmundsdóttir udajemy się na mroźną Grenlandię. Chociaż powinnam raczej powiedzieć „w poprzedniej”, bo „Lód w żyłach” jest piątą z kolei książką o prawniczce Thorze, a „Spójrz na mnie” (którą przeczytałam najpierw), następuje zaraz po niej. W żaden sposób jednak nie przeszkadzało mi to w lekturze.
Jak to się stało, że Thora nagle znalazła się w niegościnnych rejonach Grenlandii, zamiast siedzieć w ciepłym biurze i spokojnie zajmować się kolejnymi sprawami, z którymi przychodzą klienci, popijając pyszną kawę?
Otóż, gdy kobieta po raz kolejny pracuje nad nudnym już dla niej postępowaniem rozwodowym, odbiera telefon od swojego narzeczonego Matthew. Matthew jest Niemcem, który pracuje w banku i owy bank właśnie znalazł się w poważnych kłopotach – jego kontrakt z brytyjskim Arctic Mining jest zagrożony. Celem obu firm jest odkrycie na Grenlandii złóż molibdenu, które nadawałby się do eksploatacji oraz założenie nowej kopalni. Jednak zatrudniony przez bank podwykonawca – firma Bergtaekni ma spore opóźnienia, w związku z czym Arctic Mining ma prawo żądać od banku odszkodowania, którego naturalnie bank wypłacić raczej by nie chciał.
Dodatkowo troje pracowników Bergtaekni zaginęło na Grenlandii, a pozostali nie chcą wracać do bazy.
Zadaniem Thory ma być zbadanie sprawy i odkrycie okoliczności, które usprawiedliwią opóźnienia w taki sposób, aby bank nie musiał wypłacać odszkodowania. W skład grupy, z którą Thora wyrusza na Grenlandię wchodzą: jej narzeczony, geolożka i młody informatyk, którzy już pracowali w bazie, lekarz Finnbogi, ratownik Alvar oraz – ku niezadowoleniu Thory – jej sekretarka, Bella.
Na miejscu odkrywają, jak niegościnna jest okolica, w której została usytuowana baza. W każdej chwili może się pojawić załamanie pogody, które może potrwać nawet kilka dni. Antena satelitarna i antena telefoniczna zostały zniszczone, przez co grupa nie ma łączności ze światem. W budynku socjalnym woda zamarzła w rurach, przez co instalacja kompletnie nie nadaje się do użytku i nie ma możliwości wzięcia kąpieli. Dodatkowo lekarz zakazał korzystania ze zgromadzonych w bazie zapasów żywnościowych, gdyż istnieje podejrzenie szerzących się tymi drogami chorób i zatruć. A mieszkańcy pobliskiej wioski nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do przebywających w bazie obcych.
Wszystko dodatkowo się komplikuje, kiedy w szufladach biurek niektórych pracowników zostają odkryte tajemnicze kości, a w chłodni zwłoki mężczyzny z dziurą w klatce piersiowej.
„Lód w żyłach” wciągnął mnie nieco bardziej niż „Spójrz na mnie”. Czytało się go lepiej i płynniej, chociaż schemat postępowania w obu powieściach jest podobny: mamy liczne zagadki do rozwiązania i wraz z prawniczką Thorą powolutku odkrywamy poszczególne fragmenty układanki, które na zakończenie tworzą zgrabną całość. Dochodzimy po nitce do kłębka, zagłębiając się przy okazji w ludzkie dramaty. Tak naprawdę nie wiemy, jaki los spotkał zaginione osoby z bazy, ani dlaczego stało się to, co się stało. Tym razem jednak mamy pewne podejrzenia. Czy okazują się słuszne? W moim wypadku po części tak. I chociaż pani Yrsa wszystko bardzo sprawnie wymyśliła i na koniec wyprostowała dla nas wszelkie zawiłości, to tym razem wydawało mi się to nieco sztuczne i naciągane, może dlatego, że dostaliśmy na raz niemal całe rozwiązanie.
Autorka nie mogła też nie uraczyć nas jakimś problemem społecznym, dlatego tak, jak w poprzedniej części mieliśmy niepełnosprawność, tak teraz przeżywamy zmagania bohaterów z alkoholizmem. Alkoholu nadużywana Naurana –syn myśliwego Igimaqa, który obwinia się o śmierć swojej siostry Usinny – oraz jego konkubina Oqqapia, a nawet jego matka. Na Islandii na odwyk właśnie udał się Arnar – jeden z pracowników Bergtaekni. Ze względu na swoją orientację seksualną oraz bezpardonowe trwanie w trzeźwości, był prześladowany przez kolegów z bazy, zwłaszcza przez owych dwóch zaginionych wiertniczych. Czy mógł mieć coś wspólnego z ich zniknięciem? Nie było go wtedy na Grenlandii. Będąc z powrotem na Islandii, wpadł w ciąg alkoholowy i po raz kolejny musiał przechodzić od nowa przez wszystkie fazy odwyku. Arnar ma depresję i odczuwa wyrzuty sumienia, jednak przed nikim nie chce się otworzyć – jak twierdzi, nie chce obarczać innych swoim ciężarem.
Dzięki pani Sigurdardóttir dowiedziałam się nieco więcej o Grenlandii i panujących tam zwyczajach. O wierzeniach pierwotnych plemion i układzie społecznym opierającym się na myślistwie, który do tej pory funkcjonuje w niektórych wioskach.
Oprócz głównego wątku śledztwa, mamy też przedstawione trzy ludzkie tragedie – prześladowanego Arnara, Igimaqa wiernego dawnym tradycjom myśliwego, którego córka umarła, a syn i żona wpadli w szpony nałogu oraz Oqqapię, konkubinę Naruany, która chciałaby naprostować swoje życie i pragnie się uczyć.
Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać na temat tej powieści. Styl pani Yrsy jest taki sam, jak w „Spójrz na mnie” i mam nadzieję, że w każdej powieści właśnie taki będzie. Dobry.
Książka wciągnęła mnie o wiele bardziej, przypuszczam, że ze względu na ogólny temat – tajemnicza, niegościnna dla grupy bohaterów Grenlandia, odcięcie od świata i kilka zagadek do rozwiązania – to wszystko wpisuje się w moje klimaty, chociaż nie mrozi krwi w żyłach, jak wskazywałby tytuł.
Chociaż zakończenie troszkę mnie rozczarowało, nie zmienia to oceny całościowej.