Ależ tu było dużo... rzeczy. Pierwotnie chciałem napisać "pomysłów", ale nie, ten rzeczownik właśnie nie do końca tu pasuje. To znaczy autor zapewne bardzo chciał, byśmy jego dziełko tak właśnie odbierali, byśmy mieli wrażenie, że miał bardzo dużo pomysłów, ale... ile z tego, co napisał tak naprawdę pozostaje nam w głowie? Jestem w tym momencie tuż po zakończeniu lektury i ile tak naprawdę pamiętam spośród tego, co Russell wysmażył w tej powieści? Otóż trzy :) Trzy sprawy, trzy idee, trzy literackie zagrania (to może najlepsze określenie) zostały mi w głowie. Cała reszta natomiast to jakaś papka scen, lepiej lub gorzej napisanych (z reguły lepiej, to nie jest jakaś zła książka) z udziałem policjantów, mniej lub bardziej ważnych przestępców oraz ich otoczenia. Właśnie ta papkowatość mocno rzuca się w oczy - tekst nie jest jasny, niespecjalnie wiemy dokąd nas to wszystko wiedzie. To wręcz zaskakujące, że można w miarę sprawnie napisać powieść kryminalną, z wyraźnie zarysowanym śledztwem, taką, w której są wszystkie klasyczne elementy tego gatunku literackiego, jeden trup na początku, potem kilka innych, również jasno określony śledczy, jego współpracownicy, przesłuchania świadków, kojarzenie motywów i ogólnie faktów, migawki z jego życia osobistego (bardzo akurat klarownie zrobione) i że - choć to nie jest źle napisane, podkreślam - całość może wyjść aż tak papkowato.
Chyba to po prostu funkcja tego grzechu, o którym pisałem na początku. Pisarzowi bardzo zależało, byśmy czytając myśleli sobie "ach, ile on miał pomysłów, ile wykombinował, jakże łatwo mu to przychodzi". I, choć bardzo się starał, to trochę nie zadziałało.
Generalnie przez dłuższy czas mamy wrażenie, że taki sprawnie zrealizowany pomysł to jest tylko jeden. Ten z listem pożegnalnym. Na tle tej papki tylko to przejrzyście i obrazowo widzimy. I w pewnym momencie wręcz łapiemy się, że papkowaty charakter całości tym wyraźniej wyłazi na tle plastyczności tego jednego motywu. Autor też jakby zdaje się to zauważać i, gdy już zbliżamy się do końcówki lektury, dorzuca nam, cóż, na siłę, drugą rzecz - sprawę tej młodej dziewczyny, którą przesłuchiwano na początku. Bardzo punktowo, tak, że aż rzuca się w oczy fakt, że zależało mu, by dać nam jakiś konkret. I potem wreszcie finał. Tak, trzeba przyznać, to też było klarowne. Może na siłę, może zbytnio zbliżało się do Deus ex Machina, ale klarowne i wyraźne było niewątpliwie.
Zatem, pisałem już, wychodzą trzy rzeczy. Cała zaś reszta to papkowane tło dla nich. Nie jakoś źle napisane, ale bardzo, bardzo nieprzejrzyste.
Z tym finałem udało się zresztą pisarzowi upiec kilka pieczeni na jednym ogniu: jest i konkretnie i zaskakująco i tak, że robi to wrażenie. Kosztem spraw, o których pisałem przed chwilą, ale, trzeba przyznać, że tak to wygląda.
Inną rażącą rzeczą jest niewykorzystanie problemu kobiecości w tej książce. Nasz dzielny śledczy jest otoczony kobietami, ściga kobietę (i w sumie od początku o tym wie), podejrzewa inne kobiety, współpracuje z kobietą, konsultuje się z jeszcze innymi (nader charakterystycznymi) kobietami, a do tego jeszcze ma przeprawy z ex-żoną i córką. I przez cały czas narrator zdaje się balansować na granicy - "iść w to, czy nie?". Są jakieś wzmianki, w rozmowach między postaciami czy w przemyśleniach naszego policjanta, na temat tego, że kobiety po trosze inaczej popełniają przestępstwa, ale jednak nie do końca inaczej i że w jakimś stopniu trzeba to brać pod uwagę przy prowadzeniu śledztwa, a w jakimś stopniu nie, są wzmianki o tym, jak się z nimi pracuje, ale cały czas czujemy, że zagadnienie to jest tylko muśnięte, jakby Russell bał się głębiej w to wejść (to po co w ogóle zaczynał?). Szkoda, mogłoby to chyba bardziej scalić czytelnikowi ten tekst.
Tak, jak pisałem wcześniej, że pisarzowi zależało najwyraźniej, by odbiorcy powieści mieli wrażenie, że miał wiele, wiele pomysłów, tak nie mam wątpliwości, że zależało mu także, by uznali go za błyskotliwego opowiadacza tej historii. Ile tu jest cytatów na temat ludzkiej kondycji, na temat wschodnich i zachodnich Niemiec, na temat pracy policji, na temat historii - trudno to zliczyć. Takich cytatów, które aż się proszą o wynotowanie. Aż się proszą, by ich używać. Tylko, że... domyślacie się już? :) Tak, tylko, że kilka chwil po zakończeniu lektury nic już z tego nie pamiętam.
Jak najbardziej można tę książkę przeczytać, jak najbardziej można ją określić mianem "rasowego kryminału". No i pamiętajcie, to, co ja nazywam "papką" niektórzy zapewne nazwaliby "złożoną i skomplikowaną fabułą" :D