Okej, więc nie jest to pierwszy raz, kiedy mam problem z oceną jakiejś książki, nie jest to dziesiąty raz, nie jest to pewnie setny raz, kiedy mam problem z oceną jakiejś książki, ale jest to pierwszy chyba raz, kiedy mam tak poważny problem z tą najbardziej fundamentalną sprawą w ocenia książki – mam problem z odpowiedzią na pytanie, czy ta książka jest dobrze napisana. Bo można nie do końca wiedzieć, czy udał się obraz świata w powieści czy siatka relacji między postaciami, ale czy się to fajnie czytało, to raczej się wie, prawda? Otóż tym razem nie.
Bo tak, niby było się przyjemnie, gładko i lekko, frajda literacka była zapewniona w sposób ciągły (w ogóle przez pewien czas w trakcie lektury miałem zamiar rozpocząć ten tekst stwierdzeniem, że na pewno widać, że Grochola to wyrobiona i dojrzała pisarka, pomimo wszelkich możliwych obiekcji), ale jednak zgrzytów mamy tu co niemiara. Po pierwsze samo śledztwo – czy ktoś w ogóle rozumie, czemu oni nie przyjęli, że to nie są samobójstwa? Bo rzecz jasna może być tak w kryminale, że sprawa wygląda na samobójstwo ale coś tam śmierdzi i policjanci podejrzewają
morderstwo, ale chyba jednak muszą mieć jakieś podstawy, by podejrzewać, tak myślę. Tu nie, tu po prostu podejrzewają. Niech nawet i intuicja podpowiada im, że coś w tym samobójstwie śmierdzi, czemu nie, to także zabieg, który udał się w wielu, wielu książkach. Ale to, to jak ta niepewność dręczy śledczego, to tez musi być zaznaczone w tekście. Tu nawet tej intuicji nie mieliśmy.
Dalej kwestia motywów mordercy. I znów, jestem w kropce – nie wiem, czy mnie przekonują. Albo inaczej, bez problemu przyznaję, że przekonują – w końcu po czymś takim ma się skrzywioną psychę i zapewne żądza zemsty może determinować wszystkie działania człowieka, ale, cóż - już tyle razy widzieliśmy ten motyw, ten powód dla którego ktoś się mści, tak bardzo to jest zgrane, że już chyba bardziej nie można. Po drugie zaś – ja nie wiem, czy mnie to rusza. Znów ta niepewność, nie wiem, czy na mnie działa ten opis psychiki mordercy, nie wiem, czy mnie to chwyta za moją sferę wrażliwości. Na pewno nie jest to jakoś źle napisane, ale czy dobrze? Właśnie nie jestem pewien.
W tym miejscu muszę dodać, że jeszcze bardziej nie wiem, co myśleć o tym, jak tu przedstawiono tych złych. Tu chętnie dosłownie zadałbym pisarce pytanie: czy ona na serio chciała, byśmy my, czytelnicy, jakoś tam, po części, akceptowali tych potwornych ludzi, czy wyszło to jej tak niechcący. I nie chodzi o to, że rozumiemy ich, bo np. sami byli jakoś skrzywdzeni w dzieciństwie i teraz odreagowują, tylko... no, robią wrażenie po prostu takich możliwych do akceptacji, mimo że czynią te straszne rzeczy. Jak to było z pani ich pisaniem, pani Grochola?
Dalej z niepewnością: konstrukcja tekstu. Kilka wątków, w tym jeden ważny, ale zajmuje sporo mniej miejsca w tekście niż pozostałe. Można to uznać za błąd warsztatowy, prawda? Gdy jeden z wątków jest wyraźnie przyćmiony przez inne. Tu, no właśnie, nie wiem. Bo on też jest w pełni wypełniony, nie robi wrażenia umniejszonego, tylko jest jakoś dziwnie, że jest go tak mało.
Dalej pojawia się kwestia Warszawy jako bohaterki powieści. Niby jakoś tam czuć, ale też w pewnym momencie zatrzymywałem się w tym czuciu, jak by to nie brzmiało. Czuć było w szczególności slumsy, gorzej z bogatymi dzielnicami, choć nie mam wątpliwości, że autorce zależało, by ta ostatnie czuć było co najmniej równie dobrze.
Wreszcie sprawa relacji parki głównych bohaterów. Jej narodziny nie są za szybkie, nie są niewiarygodne, nie są dziwne, ale, tak, po raz kolejny ta niepewność. Nie wiem czemu była jakaś szyba między mną a nimi, miedzy tym, co jest między nimi a mną.
Aha, no i na koniec kwestia tego, o czym powinienem chyba pisać być na początku. Czy to kryminał, czy powieść obyczajowa ubrana w szatki kryminału? Wygląda to tak, jakby pisarka bardzo chciała, by fragmenty przypominały bardzo, bardzo rasowy kryminał, i te fragmenty pływały sobie w obyczajówce. Nie wiem, jak było, wiem, że to tak wygląda.