Bywają takie książki, o których myśli się, że będą niesamowitą przygodą. Niestety, okazuje się być inaczej i lektura nas rozczarowuje. Tak właśnie miałam z książką „Dziewięcioro nieznajomych”.
To miał być zwykły pobyt w SPA. Dziewięcioro nieznajomych przyjeżdża do tajemniczego ośrodka, by doznać zewnętrznej i wewnętrznej przemiany. Jednak każdy z nich ukrywa swoje sekrety, którymi nie chce się dzielić. Ale charyzmatyczna szefowa ośrodka, Masza, wie, jak wyciągnąć je na światło dzienne. Zwłaszcza, że sama jest mistrzynią w ukrywaniu sekretów...
Sądzę, że jednym z powodów mojego rozczarowania był mylny opis. Można po nim wnioskować, że będą mroczne tajemnice, których właściciele będą strzec za wszelką cenę, nie pozwolą na ich poznanie. A te wszystkie sekrety były... błahe? Nijakie? Nawet jakoś specjalnie ich nie kryto. Ba, nawet je ujawniano bez większych skrupułów i to na wczesnych stronach powieści. Nie ukrywam, trochę mnie to zawiodło, bo liczyłam na thriller psychologiczny, a dostałam coś niedorastającego mu do pięt.
Inny powód rozczarowania? Proszę bardzo! Jest to absurdalność fabuły. Wiedziałam, że zapowiada się jazda bez trzymanki, kiedy tylko pojawiły się narkotyki. O ile ten wątek początkowo mogłam zrozumieć, to później nie mogłam go już usprawiedliwić. Wydawał mi się on przesadzony i niepotrzebny. Wraz z rozwojem wątku narkotykowegonksiążka stawała się coraz to dziwniejsza. Na tyle dziwna, że nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji z „Dziewięciorga nieznajomych” w prawdziwym życiu.
Narzekać można też na brak zwrotów akcji. Wiele rzeczy można było łatwo przewidzieć na dłuuugo przed ich ujawnieniem. Nic nie było większą niespodzianką. A przepraszam, jedna rzecz była. Pojawił się jeden mocniejszy zwrot akcji na samym końcu książki. Ale szczerze? Moim zdaniem byłoby lepiej, gdyby go nie było. Dla mnie był on wymuszony, wprowadzony tylko po to, żeby na siłę zaskoczyć czytelnika. Słabe zagranie, ja się nabrać nie dałam.
No dobra, ale jednak AŻ TAK źle nie było, bo książkę udało mi się doczytać do końca. Jakie są jej (nieliczne) mocne strony? Przyjemny styl pisania. Mimo braku zwrotów akcji przez „Dziewięcioro nieznajomych” się płynie. Nie miałam momentów, że musiałam się zmuszać do lektury. Co jak co, ale akurat czytało mi się książkę dobrze. Podobał mi się też styl napisania ostatnich rozdziałów. Był on nietypowy i całkiem fajny.
Na plus można uznać też przekaz książki. Był on dość mocny. Do czego się posuniesz, by osiągnąć swój cel? Jeśli uważasz, że jest on słuszny to będziesz do niego dążyć za wszelką cenę? Posuniesz się do złamania prawa? Maszy była przekonana do swoich racji, zdecydowała się grać nieczysto i... zrobiła to, co chciała. Tylko to się dla niej liczyło. Była spełniona. Co więcej – wydarzenia ze SPA były dla niej reklamą. Reakcja postronnych ludzi, którzy zamiast oczerniać Maszę postanowili sami skorzystać z jej usług, mną wstrząsnęła. Wstrząsnęło mną to, bo tak samo byłoby w prawdziwym życiu.
Jeszcze mogę wspomnieć o jednym plusie powieści, ale takim niepełnym. Są nim bohaterowie. Autorka stworzyła ich dużo (bo dziewięć wczasowiczów plus obsługę SPA), a mimo to każdy był inny. Ale czemu to jest niepełny plus? Ponieważ wszyscy bohaterowie mimo unikatowości byli stworzeni na tej samej zasadzie – nie są tacy, jacy się wydają. Było to trochę nudne, że każdy jest niby inny, ale wszyscy są jednak tacy sami.
Niestety nie mogę Wam polecić tej książki. Nie chciałabym, żebyście poczuli to samo rozczarowanie, co ja. Nie zmienia to jednak faktu, że autorka pokazała w książce to, co chciała pokazać. I to jej się udało.