W ostatnim czasie kilkakrotnie zdarzyło mi się czytać książki reklamowane jako wybitne, które okazały się jednym wielkim dramatem. Pierwszy raz zdarzyło mi się jednak sięgnąć po dramat, który muszę uznać za wybitny.
Kończąc ostatni akt historii Hersha Libkina dosłownie miałem ciarki. Uważajcie! Ishbel Szatrawska zwraca naszą uwagę na fikuśnie wystającą nitkę z garnituru, który przywdziało nasze społeczeństwo. Wygląda to bardzo niewinnie, jednak gdy zdecydujemy się za nią pociągnąć, okazuje się, że dość niespodziewanie wszystko się na naszych oczach pruje, obnażając to co najbardziej bolesne i przykre.
„Żywot i śmierć pana Hersha Libkina…” to przejażdżka rollercoasterem emocji – choć zaczyna się wesoło i nic nie zapowiada torsji duszy, gdy wagonik się rozpędzi, nie mamy już możliwości ani go zatrzymać, ani tym bardziej z niego wysiąść. Przejażdżkę trzeba odbyć do końca, nawet jeśli nie wszystko nam się spodoba. Drogi czytelniku – niezależnie od tego czy na końcu tej podróży będziesz miał oczy mokre od łez, gardło zdarte od krzyku, czy też (kolokwialnie rzecz ujmując) po prostu się porzygasz – jedno jest pewne – nie zapomnisz tej książki.
DASZ SIĘ PODEJŚĆ ?
Zagadką dla mnie pozostaje jakim cudem Ishbel Szatrawska upchnęła tyle treści w tak niewielkiej ilości tekstu. Znajdziemy tu niebywałą lekkość pióra. Momentami chce się nam śmiać, a dosłownie chwilę później autorka serwuje nam wewnętrzne drżenie. Nie odniosłem wrażenia, żeby cokolwiek w tym dramacie było forsowane na siłę.
Bez dwóch zdań dałem się podejść, bo zawczasu nie spostrzegłem gdzie historia Hersha zmierza. Niespodziewanie, w kulminacyjnym momencie, sam znalazłem się w świetle jupiterów, które gwałtownie zostały odwrócone ze sceny w moim kierunku i musiałem odpowiedzieć na niełatwe pytania.
Choćby z tego powodu kłaniam się Ishbel Szatrawskiej w pas, ponieważ rozegrała swój dramat po mistrzowsku. Niewątpliwie nasze życiowe doświadczenia nie są tożsame, a nasze zapatrywania na wiele kwestii mocno się różnią, ale w najmniejszym stopniu nie wpływa to na wielki szacunek jaki żywię dla talentu tej próby. Z dziką satysfakcją będę sięgał po inne teksty pióra tej autorki, która upodobała sobie tak rzadko dziś spotykany gatunek literacki. Mogłoby się wydawać, że to swoisty anachronizm sięgać w XXI wieku po dramat. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w analizie naszego społeczeństwa „Żywot i śmierć pana Hersha Libkina…” okazał się bardziej trafiać w sedno od niejednego z czytanych przeze mnie reportaży.
NA DESKACH TWOJEJ WYOBRAŹNI
Ishbel Szatrawska nie tyle sprawiła, że zatęskniłem za teatrem, co trafniej byłoby powiedzieć, że mnie do niego zabrała. Wszystko rozegrało się w mojej głowie, ale pod dyktando autorki. Zwarte didaskalia dokładnie określają odpowiednie dekoracje czy też towarzyszącą poszczególnym scenom muzykę. Na deskach mojej wyobraźni odbyła się cała sztuka i muszę stwierdzić, że była wybitna, choć nie wiem na ile to zasługa mojego pięknego umysłu, a na ile kunsztu reżyserki.
Nie będę pisał o samej fabule, bo dlaczego miałbym okraść Was z elementów zaskoczenia? Nie jestem przecież jednym z tych wrednych recenzentów. Najogólniej jak to tylko możliwe, napiszę jedynie, że powinniście przygotować się na uwieranie. Bo historia ocalałych z wojny żydów nieprzerwanie uwiera. Oni sami z kolei mają trudność, aby się odnaleźć w społeczeństwie, które nie chce o wojnie słuchać, nawet jeśli zdawać by się mogło, że odnajdują się w tym doskonale:
„Nie słyszałam obelg i przytyków. Uśmiechałam się, wciąż się uśmiechałam, uśmiech to podstawa, nikt w Ameryce nie traktuje cię poważnie, jeśli nie umiesz się uśmiechać. Wkładałam dwurzędowe kostiumy i rozkloszowane sukienki, piekłam babeczki i indyka na Święto Dziękczynienia, prenumerowałam kolorowe magazyny i o poranku wesoło zagadywałam mleczarza, wciąż udając, że nie widzę jego pogardliwej miny, a przecież w naszej dzielnicy byliśmy jedyną żydowską rodziną i to było jasne, bo tylko przed naszym domem nagle tężały mu mięśnie twarzy i tylko przed naszym domem nienaturalnie sztywniał, jakby się bał, że się czymś od nas zarazi. Ale ignorowałam to wszystko i zawsze, zawsze, jak porządna Amerykanka, obchodziłam czwartego lipca i wieszałam na ganku flagi. I z biegiem lat zorientowałam się, że krok po kroku zatracam siebie, że mnie prawie nie ma.”
NIECH CIĘ POUWIERA
W historii Hersha Libkina uwierać nas będzie znacznie więcej. I to bardzo dobrze, bo zbyt wiele energii wkładamy w to, aby wszystko w naszym życiu było gładkie. Zamiatamy pod dywan to co niewygodne i cenzurujemy to co trudne. W ten sposób żyjemy w swoistym zakłamaniu, choć pozornie wszystko wygląda pięknie. Ale to tylko dobra mina do złej gry, a pod powierzchnią strach nieprzerwanie kopie sobie korytarze.
„Żyd może zagrać absolutnie wszystko. Nie dlatego, że jest tak genialny, że jest wybitnym aktorem, przewyższającym w swym fachu wszystkich innych aktorów. Żyd może zagrać wszystko, bo wie, że w tej grze zawsze zawiera się doświadczenie niebezpieczeństwa, ryzyka utraty życia. Najwspanialsze aktorstwo to świadomość śmierci”.
„Żywot i śmierć pana Hersha Libkina…” to książka o traumie. O odnajdywanej i znów gubionej tożsamości. O mocarstwowości na glinianych nogach. O braku spójności. O smutku. O radości. O miłości. O rasizmie i homoseksualizmie. O utracie. O życiu z bagażem tego wszystkiego i zarazem życiu bez niczego.
Nie było to zapewne zamierzone przez autorkę, ale w pewnym momencie historia Hersha Libkina przywiodła mi na myśl Billy’ego Pilgrima – bohatera „Rzeźni numer pięć”. Kurt Vonnegut opisywał życie mężczyzny, który choć przeżył bombardowanie Drezna w 1945 roku, w pewnym sensie również tam umarł. W tym samym czasie pozostawał stale żywy, i stale martwy, ponieważ wypadł z czasu. Gdy poszczególne akty dramatu Ishbel Szatrawskiej przenoszą nas w różne chwile życia Hersha Libkina, przypomniała mi się historia Billy’ego Pilgrima, który nigdy nie wiedział, który fragment swojego życia przyjdzie mu zaraz przeżywać. Może Hersh Libkin również wypadł z czasu? Może wszyscy, którzy przetrwali Holocaust wypadli w pewnym sensie z czasu?
Przeczytajcie historię Hersha. Niech Was pouwiera. Zapewne się pośmiejecie, ale koniec końców będzie to raczej śmiech przez łzy. To dobrze, wszak Stary Testament (który Hersh przecież znał) mówi:
„Lepiej iść do domu żałoby, niż iść do domu biesiady; bo tam widzi się kres wszystkich ludzi, a żyjący powinien brać to sobie do serca. Lepszy jest smutek niż śmiech, bo gdy smutek jest na twarzy, serce staje się lepsze. Serce mądrych jest w domu żałoby, lecz serce głupich w domu wesela. Lepiej słuchać nagany mądrego, niż przysłuchiwać się pieśni głupich” (Kaznodziei Salomona 7:2-5).
„Historia ma wiele przemyślnych korytarzy, dlatego nie dajmy się jej zwieść: Hersh Libkin z Sacramento w Kalifornii to naprawdę Hersz Libkin z miasta Łodzi. I tylko ironii losu przypiszmy to, że zami...
„Historia ma wiele przemyślnych korytarzy, dlatego nie dajmy się jej zwieść: Hersh Libkin z Sacramento w Kalifornii to naprawdę Hersz Libkin z miasta Łodzi. I tylko ironii losu przypiszmy to, że zami...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...