Kiedy trafiłem w internecie na tytuł „Czerwony krąg” Brandona Webba, bez większego zastanowienia postanowiłem wzbogacić swoje zasoby o tę pozycję. Niestety, książka już dawno zniknęła ze sklepowych półek, a moje poszukiwania wykluczały wówczas wszelkie propozycje z rynku wtórnego. Z biegiem mijających lat zupełnie straciłem nadzieję na wznowienie tytułu więc odpuściłem. Kiedy jednak znowu rzucił mi się w oczy tytuł „Czerwony…”, kupiłem bez większego zastanowienia. Mam! Tyle lat! Cieszyłem się jak małe dziecko. Nowa szata graficzna oraz kolejne znane już wydawnictwo, które postanowiło odświeżyć dawny temat. W końcu! Jakże wielkie było moje zdziwienie kiedy pojąłem, że krąg a pluton to jednak spora różnica. Nie zdobyłem książki, na którą polowałem, mimo to nie skreśliłem nowo nabytej pozycji. Odłożyłem na półkę z myślą, że kiedyś jej czas nadejdzie.
I przyszedł…
W sumie, to nie wiem od czego zacząć. Czy od hasła „lepiej nie będzie” jakie rzucane było przez żołnierzy tytułowego plutonu na każdą fatalną sytuację jaka doświadczyła ich w Afganistanie czy może od poranka 3 października 2009 roku, który odmienił znaczenie wszystkich niedoli z jakimi dotąd się zetknęli? Swoją drogą, jeśli trzymamy się amerykańskich haseł, specjalsi z Navy SEALs też mają swoje określenie na ten wyjątkowy moment – jedyny łatwy dzień był wczoraj. Zarówno tu jak i w czerwonym plutonie owe hasła podkreślały beznadziejną sytuację żołnierzy, w której się znaleźli oraz świadomość, że każdy kolejny ruch, będzie zależał tylko od ich stopnia wyszkolenia oraz indywidualnych cech charakteru i fizycznych predyspozycji.
Wróćmy jednak do poranka…
Baza w Keating to mały zespół niskich zabudowań pośród skał Hindukuszu w prowincji Nurestan w północno-wschodniej części Afganistanu, w której stacjonowały cztery plutony amerykańskiej armii. To jedna z najbardziej oddalonych baz wojskowych, która każdego dnia narażana była na ataki rebeliantów. To trochę tak, jakby w miejscu naszego Morskiego Oka zasypać jezioro, wybudować w nim wojskową placówkę i zostawić na pastwę losu okolicznych grup afgańskich bojówek.
Ten poranek był jak każdy poprzedni. Zmiana warty, komunikat o zbierających się siłach wroga, które zwykle kończyły się krótkotrwałym ostrzałem. Dzień jak co dzień, bo przecież „lepiej nie będzie”. Jedni szli spać, inni wstawali z łóżek, bądź korzystali z porannej toalety.
„Kiedy Brad Larson stał z fujarą na wierzchu, słuchając jak mocz obryzguje ziemię koło jego butów, nie miał pojęcia, że co najmniej dziesięciu snajperów ma go na celowniku rosyjskiego SWD i że każdy chce posłać mu kulkę kalibru 7,62 milimetra prosto w twarz.”
W podobnym położeniu znalazło się kilku innych żołnierzy, którzy właśnie przyjmowali poranne obowiązki. Tego ranka pośród okalających bazę skałach swoje stanowiska obsadziło około trzystu rebeliantów uzbrojonych w broń małokalibrową, granaty oraz rakiety. Przy takim podziale sił wynik spotkania był z góry przesądzony. Nigdy dotąd afgańskie siły nie odważyły się na tak zmasowany atak, z takim uzbrojeniem i tak przemyślaną taktyką. To właśnie ta jedna z tych sytuacji kiedy nic nie można zmienić, a jedynie zacisnąć zęby i mruknąć pod nosem – lepiej nie będzie.
Narratorem owych wydarzeń jest Clinton Romesha – sierżant sztabowy bazy w Keating. To taki gość, który kieruje działaniami swoich podwładnych jednocześnie konsultując je ze swoim ostatnim przełożonym będącym tuż obok, a nie kilkadziesiąt kilometrów dalej, po drugiej stronie radia. W połączeniu ze wspomnieniami innych ocalałych żołnierzy z tego feralnego dnia, odtworzył bardzo spójny przebieg wydarzeń jakie wówczas miały miejsce. Mimo to, chaos panuje w każdym opisywanym punkcie. Akcja dzieje się na tak wielu frontach, że wielokrotnie otwierałem sobie stronę z mapą obozu (chwała za to) by móc rozeznać się skąd nadlatują kolejne rakiety i gdzie zostali przygwożdżeni amerykańscy obrońcy.
Kiedy zagłębiłem się w pierwsze strony tej historii, wiedziałem, że będzie dobrze. Często narratora czuje się po pierwszych zdaniach. W tym przypadku, nie było inaczej. Lekko, a zarazem konkretnie. Nawet po wstępnym, mocnym uderzeniu, kiedy niespodziewanie nadchodzi zwolnienie akcji w celu przedstawienia żołnierzy czerwonego plutonu. Obawiałem się, że zaraz będę brnąć przez długie opisy, rodowody, wstępne wybory, ale nie. Odbyło się szybko i sprawnie. Jak w hollywoodzkim „Siedmiu wspaniałych” (1960) Johna Sturgesa, w którym rewolwerowiec Chris Adams zbiera do swojej drużyny kilku wybrańców. Podobnie jak na dużym ekranie, do plutonu trafiły wyjątkowe jednostki. Różni względem poczucia humoru jak i fizycznych predyspozycji. Każdy jednak był wojownikiem, który 3 października 2009 roku bez wahania stanął do walki z bezwzględnym wrogiem.
„Czerwony pluton” to kolejna mocna opowieść o wojnie w Afganistanie. To historia o męskiej przyjaźni, wzajemnym wsparciu i poświęceniu. To opowieść, w której każdy dzień może przynieść śmierć. Zwykle tych najbliższych, którzy poza rodziną odległą o około dwanaście tysięcy kilometrów, stanowiących krajobraz codziennych poranków jak i późnych wieczorów. To opowieść, w której pod ciężkim ostrzałem, pośród powierzchownych ran, rozerwanych kończyn wystarczyło jedno znaczące spojrzenie osłaniających się żołnierzy – lepiej nie będzie.
Ps. Po latach mam obie książki z „czerwony” w tytule. Obie przeczytane, równie dobre, choć zupełnie różne…