Powróciłem po wielu latach do historii opowiadanych przez wielkiego kosmicznego podróżnika Ijona Tichego, tym razem 'czytając uszami’ czyli słuchając świetnej interpretacji Waldemara Barwińskiego.
W pierwszych kilku opowiadaniach Lem z lubością wraca do (chyba XIX-wiecznego) mitu ekscentrycznego naukowca mizantropa, wyklętego przez społeczność uniwersytecką, który gdzieś w wielkim domu na odludziu dokonuje przełomowych odkryć. Przypomina się wizyta Wokulskiego u prof. Geista w Paryżu... To obecnie oczywiście bzdura wierutna: żeby dokonać istotnych odkryć w nauce, trzeba tkwić w społeczności akademickiej, pracować w wielkim zespole; epoka genialnych samotników odeszła bezpowrotnie do lamusa. Opowiastki Lema są zatem nieco zmurszałe, to w gruncie rzeczy rozprawki filozoficzne podane w popularnej formie. Roztrząsa mistrz czy świat naprawdę istnieje, czy jest raczej wytworem naszego umysłu, pyta czym jest dusza nieśmiertelna, opowiada o maszynie czasu. Niestety to wszystko mało dynamiczne jest, i, jak już powiedziano, anachroniczne, XIX-wieczne w duchu, wolę gdy kwestie filozoficzne przedstawia Lema w czasie podróży ziemskich czy gwiezdnych Ijona Tichego, wtedy więcej jest dynamiki i śmiechu.
Ciekawy jest pogląd Lema na sztuczną inteligencję. W opowiadaniu o automatach pralniczych daje nam, w swoim niepowtarzalnym stylu, przedsmak tego, co się zdarzy, gdy sztuczna inteligencja uwolni się spod kontroli człowieka, dzieje się... W ogóle przepowiednie Lema w tym temacie brzmią raczej kasandrycznie....
Prawdziwą ozdobą zbioru jest opowiadanie 'Profesor A. Dońda', które zaczyna się nader intrygująco: „Słowa te ryję w glinianych tabliczkach przed moją jaskinią. Zawsze interesowało mnie, jak Babilończycy to robili, nie przypuszczałem jednak, że sam będę musiał próbować.” Potem jest jeszcze lepiej, niby znowu to opowieść o genialnym, ale zwariowanym naukowcu odrzuconym przez społeczność akademicką, ale profesor Dońda nie chowa się na odludziu, tylko robi wielką karierę w państwie afrykańskim, Gurunduwaju. Przy okazji wspaniale przedstawione są korupcja i nepotyzm w Gurunduwaju, właściwie korupcja podniesiona jest tam jest do rangi oficjalnej polityki. Mowa jest też o roli przypadku w rozwoju świata i człowieka, poczynając od samego Dońdy, bo „Ojcem jego była Metyska ze szczepu Indian Navaho, matki zaś miał dwie z ułamkiem, mianowicie białą Rosjankę, czerwoną Murzynkę, a wreszcie – Miss Aileen Seabury, kwakierkę, która urodziła go po siedmiu dniach ciąży”. Wreszcie mamy prawo Dońdy, wedle którego pewnego dnia... ale nie ujawnię sekretu, żeby nie psuć przyjemności lektury. To opowiadanie jest prawdziwą perełką, skrzy się oryginalnością i humorem, jedno z najlepszych w dorobku mistrza.
Zatem czytajmy naszego mistrza sf, to wciąż wspaniała, inspirująca i świeża literatura. Lem wiecznie żywy!