Udało mi się wrócić do "Sagi Wiejskiej" dość szybko, za co dziękuję wydawnictwu Prószyński i s-ka, które podarowało mi egzemplarz do recenzji.
W drugiej części serii Kasi Bulicz – Kasprzak, zatytułowanej „Gościniec” spotykamy się z dobrze znanymi bohaterami. Tym razem jednak na pierwszy plan wysuwają się postaci, które w poprzedniej części były dziećmi. Wydarzenia w Tyczynie skupiają się głównej wokół Natalii, której ojciec powędrował do Ameryki czy Jaśka, którego grom prawdziwej miłości poraził już w „Skrawku pola”.
Tym razem autorka, mimo że nie zrezygnowała z przeskoków w czasie, nie robiła tego tak chaotycznie. Można powiedzieć, że postać kucharki Krystyny, która w tej części została nam przedstawiona, w jakiś sposób porządkowała i sklejała treść książki. Akcja podzielona była na dwie historie, (jedna z nich to mieszkańcy Tynczyna, druga to właśnie Krystyna), ale nie odczuwałam ani pogubienia ani skakania. Myślę, że wpłynął na to fakt, iż autorka zrezygnowała z nagromadzenia bohaterów. Uczyniła najważniejszymi zaledwie kilkoro z nich, o reszcie co najwyżej wspominając, (choć część wątków w trakcie pisania jej umknęło, SPOILER co na przykład z Teofilą wtrąconą do aresztu? Ani słowa!).
Powieść zgrabnie posuwała się do przodu, kończąc na 1932 roku w Tynczynie, natomiast perypetie Krystyny ukazano nam w latach wcześniejszych, tych, które znaliśmy z poprzedniego tomu.
„Gościniec” jest tak samo urokliwy jak pierwsza część. Z kart dosłownie wyziera zapach siana i odgłosy ruchu w oborze. Wieś jest bardzo wdzięcznym bohaterem dla powieści i Katarzyna Bulicz – Kasprzak potrafi o niej pisać. Jest bliska jej sercu, a przez to staje się bliska czytelnikowi. Niestety w dalszym ciągu odmówiono nam uczestnictwa w wiejskich uroczystościach. Mimo, że pojawił się odpust, (raczej jako tło dla wydarzeń niż wydarzenie samo w sobie) to już zabrakło opisu wesela czy na przykład Wielkiej Nocy, (a autorka miała tu większe pole do popisu, ponieważ dzięki Krystynie, kucharce z dworu, czytelnik mógłby brać udział w wydarzeniach i świętach, takimi jak widzi je i służba i państwo). A szkoda, ponieważ wiejska kultura jest bogata i można by było z powodzeniem to wykorzystać. Autorka oczywiście nie szczędzi opisów zwyczajów lub wiejskich prac, w których naprawdę dobrze się orientuje. Brakuje mi jednak większych uroczystości, które przecież na wsi po dziś dzień są wydarzeniem, (a uwierzcie mi, wiem co piszę, ponieważ sama na wsi mieszkam i widzę, jak skrupulatnie przygotowuje się tu chociażby dożynki).
W poprzedniej recenzji narzekałam, że ciężko było komukolwiek kibicować. Na szczęście w tej części zżyłam się już z kilkoma bohaterami i trzymałam kciuki zarówno m.in. za Jaśka jak i Dyzia. Z przyjemnością czytałam też o postaciach, których poznałam w „Skrawku pola”. Wyglądało to trochę jak powrót do starych znajomości, choć przecież poprzednią część odłożyłam dosłownie zaledwie przed dwoma tygodniami.
Niestety, Krystyna, choć wyeksponowana przez autorkę, zasługująca na największe współczucie z powodu jej niełatwego życia i tragicznych wydarzeń jakie ją spotkały, nie wzbudziła we mnie cieplejszych uczuć. Kiedy głośno wyrażała swój sprzeciw w sprawie zamążpójścia córki miałam ochotę nią potrząsnąć.
Pisarka nie odeszła w „Gościńcu” od stylizowanego języka i odkładając książkę łapałam się na tym, że moje myśli układając się dokładnie tak samo, jak myśli bohaterów :D
Ale czy „Gościniec” to wciąż książka, w której dzieją się same nieszczęścia? I tak i nie. Krystyna jest bohaterką tragiczną, a i mieszkańców Tynczyna dotykają ich własne dramaty. Nie miałam tym razem jednak wrażenia, że czytam o samych złych rzeczach. Autorka chętnie łączyła bohaterów w pary, a przez ich pierwsze zauroczenia i czułe wyznania, czytelnikowi też jakoś lżej się robiło na sercu.
Jesienią ukaże się trzecia część sagi i jestem pewna, że i po nią sięgnę. Tymczasem „Gościniec” oceniam o punkt wyżej niż jego poprzednika.