Romanse sportowe to zdecydowanie moje guilty pleasure. Nie mogę przejść obojętnie obok żadnej książki, która jest, chociaż w minimalnym stopniu powiązana z jakimkolwiek sportem, więc powoli nadrabiam poszczególne publikacje. Tym razem wybór padł na „Love Open” autorstwa Natalii Czerwień. Czy książka spełniła moje oczekiwania? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Głównymi bohaterami historii są Alexander Hayward — tenisista, który przez wiele lat dominował w rankingu ATP i zdobywał tytuły wielkoszlemowe. Niestety wieloletnie uprawianie wyczynowego sportu doprowadziło do kontuzji, która zmusiła go do tymczasowego przerwania kariery. Po uporaniu się z problemami zdrowotnymi Alex wrócił do gry, jednak szybko okazało się, że jego forma pozostawia wiele do życzenia, a pierwszy turniej po powrocie nie zakończył się dla niego tak, jak tego oczekiwał. Dlatego mężczyzna za namową członków swojego teamu postanowił spróbować swoich sił w mikście. Czy uda mu się znaleźć odpowiednią partnerkę do wspólnej gry?
Jedno jest pewne, kiedy w jego życiu pojawi się Amelia Gałczyńska — młoda i zdolna tenisistka, która jest dopiero na początku swojej kariery, nic już nie będzie takie samo. Czy Amelia będzie w stanie grać w parze ze swoim sportowym idolem? Czy dodatkowa konkurencja nie będzie zbytnim obciążeniem dla jej młodego organizmu? Czy Amelię i Alexa połączy coś więcej niż tylko miłość do tenisa? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam was do lektury.
Muszę przyznać, że świetnie bawiłam się podczas lektury. Często oglądam zmagania tenisowe, więc zagłębienie się w ten specyficzny klimat było czystą przyjemnością, szczególnie iż zaraz rusza Australian Open, czyli pierwszy z tegorocznych turniejów wielkoszlemowych.
Jestem naprawdę pod wrażeniem researchu, jaki autorka zrobiła, przygotowując się do napisania tej książki, chociaż chyba nie do końca doczytała, kto musi kwalifikować się do turniejów wielkoszlemowych, ponieważ główna bohaterka, będąc w pierwszej 80 rankingu, nie musiałaby grać w kwalifikacjach ani do pierwszego turnieju, ani kolejnych, ponieważ zdobywając punkty za poszczególne turnieje, sukcesywnie pięłaby się w rankingu. Niemniej jednak dla osób, które nie interesują się zbytnio tenisem, ten drobny błąd w zasadzie był nie do wyłapania.
Bardzo podobała mi się relacja głównych bohaterów, która rozwijała się bez zbędnego pośpiechu i w miarę upływu czasu ewoluowała z relacji fanka-idol, poprzez partnerstwo zawodowe, aż do relacji romantycznej. Jako fanka niezbyt przesadzonych slow burnów jestem naprawdę usatysfakcjonowana tym, jak autorka poprowadziła ten wątek.
Polubiłam też postacie drugoplanowe. Moimi ulubieńcami zostali siostra głównej bohaterki, jej ojciec oraz wujek i manager Alexa, chociaż do tego ostatniego mam małe „ale”, ponieważ w którymś momencie zaczęło mnie straszliwie irytować jego rozpoczynanie konwersacji z Alexem od słowa „mordo”. Natomiast jeżeli chodzi o tych, którzy totalnie nie przypadli mi do gustu, była to zdecydowanie matka Amelii, którą osobiście wysłałabym w kosmos oraz jej fizjoterapeuta, ale ten na szczęście szybko zwinął się z jej życia.
Jeżeli szukacie lekkiego sportowego romansu, który otuli wasze serca niczym ciepła kołderka w zimną noc oraz będzie w sobie zawierał dobrze rozbudowany wątek sportowy, „Love Open” będzie doskonałym wyborem. Dlatego serdecznie zachęcam was do sięgnięcia po tę książkę.