Jak słusznie zauważyła niedawno
@aleksiunka – Wschód ostatnio trafia w moje gusta (chociaż ja sama raczej nie przypuszczałam, że czytelniczo trafię na Wschód). Przeczytanie
Alpinistów Stalina i moja ocena tej książki to kolejne tego dowody.
A była to, proszę Państwa, lektura wyśmienita z kilku powodów. Po pierwsze – autor wydobywa z niebytu sylwetki braci Witalija i Jewgienija Abałakowów, zasłużonych niezmiernie dla radzieckiego alpinizmu. I tego już mu nikt nie odbierze. Poszedł po ich śladach, odtworzył ich górskie oraz życiowe wspinaczki i upadki na tyle, na ile było to możliwe, wypełniwszy tym samym istotną lukę. Z uwagi na okoliczności historyczne jest to opowieść inna niż wszystkie i w tym też tkwi jej wyjątkowość, bowiem wspinanie się w ZSRR to całkowicie odrębny rozdział w dziejach alpinizmu w ogóle. Dzięki książce poznajemy oblicze alpinizmu spod znaku użyteczności (s. 248), którego początków można szukać w przedwojennych, okołorewolucyjnych czasach, na zboczach Kaukazu, po których wspinali się sławni później bracia. Będzie to alpinizm w służbie systemu. Konkretny, praktyczny i uzasadniony. Nie ma mowy o bezsensownym biciu rekordów czy wspinaniu się dla podziwiania zapierających dech w piersiach widoków. Wniesienie popiersia Lenina na szczyt – to co innego. To jest cel! A spróbuj nie wnieść – za to zsyłka. Ewentualnie szczyty zdobywa się w celu zlokalizowania pokładów surowców albo po to, by dowieść, że nieba nie zamieszkują żadni bogowie. Wyczyny wspinaczkowe braci Abałakowów to nie ich indywidualne sukcesy, ale sukcesy socjalizmu, zaś Ich biografia to opowieść o ZSRR przez pryzmat śniegów (s.261). Jest to więc także specyficzny podręcznik historii, a jego bohater to homo sovieticus alpinisticus (s.69).
Po drugie, autor przyłożył się do opisania losów braci i ujęcia ich w formę reportażu. Oprócz tego, że przekopał się przez archiwa i dotarł do osób, do których jeszcze mógł dotrzeć (niewiele ich pozostało), naznaczył swój tekst osobistą pasją, charakterystycznym nerwem sprawiającym, że nie sposób się od tej książki oderwać. Nie jest to tylko zasługa ciekawej historii – to zasługa historii ciekawej i dobrze opowiedzianej. Zaangażowanie autora świetnie zrobiło tej opowieści, uczyniło ją żywą. Przy czym pisze on jasno: Nie chciałbym tu snuć zbyt pięknej historii o tym, jak góry stały się schronieniem przed rodzącym się totalitaryzmem. Nie uważam, żeby tak to wyglądało. Myślę, że bracia szczerze chcieli nieść socjalizm na najwyższe szczyty (s.70).
Same biografie braci także są fascynujące. Charakterologicznie różni, niespecjalnie ze sobą zżyci. Starszy Witalij długo pozostawał w cieniu młodszego Jewgienija. Przyznam, że stał mi się bliższy, bo miał cechy, które cenię. Mocny, twardy, wytrwały, zahartowany w różnych bojach, pokonujący przeciwności i ograniczenia. Choć z wyprawy na Chan Tengri (w której notabene nie miał w ogóle brać udziału) wrócił okaleczony, ponownie zaczął się wspinać. Głównym motorem jego działań stały się jednak od tego czasu dbałość o bezpieczeństwo, dokładne przygotowanie wypraw, wyćwiczenie. Witalij Abałakow nie był gwiazdą, był sumiennym mistrzem w swoim fachu – i dlatego odnosił sukcesy. I jako alpinista, i jako teoretyk wspinaczki, autor podręczników i wynalazca wielu udogodnień w swojej dziedzinie. Trzeba tu wspomnieć, że nawet on – mimo swoich zasług – nie uniknął pobytu na Łubiance, tortur i absurdalnego procesu, których skutki jeszcze długo potem odczuwał.
Zdecydowanie warto przeczytać Alpinistów Stalina, a czyta się ich jak powieść. Tekst nie męczy, tylko porywa. Jeśli dotąd nie jesteście przekonani, na zakończenie jeszcze jeden cytat dotyczący braci Abałakowów: Jedną z niewielu rzeczy, które ostały się z ruin komunizmu, są ich prekursorskie wyczyny (s.88).