Czytanie Majgull Axelsson (jakiejkolwiek jej powieści) zawsze łączy się z wewnętrznym przygotowaniem, wyciszeniem, wywołaniem szczególnego stanu umysłu, odcięciu się od świata z jego tempem i hałasem oraz - z wewnętrznym wzdrygnięciem się na samą myśl o czytaniu, ze zwalczeniem oporu przed zanurzeniem się w powieściowy świat, z niechęcią, gdy paradoksalnie łapczywie rzuca się na książkę i z niemożnością oporu wobec historii, w która się zagłębia pomimo tej niechęci.
Według szwedzkich wierzeń kwietniowa czarownica to osoba potrafiąca wejść w ciało zwierzęcia ("pożyczyć je", jak babcia pratchettowska Weatherwax) lub w przedmiot. Kwietniową czarownicą jest Desiree, ciężko upośledzona od urodzenia i jeszcze w szpitalu porzucona przez matkę (postępującą zresztą zgodnie z obowiązującymi w Szwecji lat 50-tych przepisami), całe ponad czterdzieści lat swego życia skazana na bezwolną tułaczkę po kolejnych zakładach opiekuńczych.
Jej matka, Ellen, być może nie mogąca udźwignąć grzechu porzucenia własnego dziecka i pragnąc go jakoś odpokutować tworzy rodzinę zastępczą dla trzech dziewczynek, sióstr-nie-sióstr Desiree, każdej noszącej w sobie jakieś bolesne piętno - dziecka katowanego, porzuconego, nie rozumianego. Desiree, spędzająca dnie nieruchomo, monotonnie i bezsensownie, nocą wnika w ciała ptaków i iście magicznym sposobem poznaje prawdę o swojej przeszłości, oraz "spotyka" swoje nie-siostry, kobiety, które - jak czuje, hodując w sobie gniew i bunt - ukradły jej to, co powinno należeć do niej - dom, matkę, ciepło, miłość, własne miejsce na ziemi, rodzinę... Więc snuje plan zemsty na przygarniętych dziewczynkach, "siostrach", za pozbawienie jej troski i czułości matki, i zajęcie jej miejsca; ma moc, by to zrobić... by śledzić dorosłe już teraz kobiety i manipulować nimi aż do końca. Te wędrówki utrzymują ją przy życiu - wybitny umysł i niezwykłe zdolności, uwięzione w bezwładnym, skurczonym ciele zyskują bodziec, by czekać na noc... i na kolejną... i kolejną...
To jest genialna proza. Genialna. Narracja niebywale precyzyjna, portrety psychologiczne wszystkich bohaterek zarysowane z niezwykłym wyczuciem, wątek magiczny - nie przesadzony, nie udziwniony, dokładnie taki, by całą historię otulić mgiełką magii, dokładnie taki, by nie stało się to niewiarygodne.
A przy tym każde słowo tej książki boli, a cała historia jest przeraźliwie smutna, dogłębnie. Rozrywa serce na miliony kawałeczków, i to bez znieczulenia. Bez nadziei na szczęśliwe zakończenie. Bez nadziei. Żadnej.
Na okładce mojego wydania "Kwietniowej czarownicy" napisano: "Moralitet w stylu Bergmana".
A mnie Bergman wydaje się w porównaniu z Majgull Axelsson pogodnym epikurejczykiem.
I pomimo to mam na półce wszystkie jej powieści, w tym trzy nie przeczytane - a nie są przeczytane nie dlatego, że je wącham, cieszę się nimi, głaszczę po okładce, ale dlatego, że jeszcze nie nadeszła właściwa chwila na ciszę, na odizolowane, spokojne miejsce, odległe od codziennego gwaru, nie nadeszła chwila, gdy zebrałam w sobie dość odwagi (a trzeba jej naprawdę wiele), by poddać się tym słowom i historiom, raniącym jak deszcz ze szkła.
Ale wiem, że znajdę je. Kiedyś. Na pewno tak.
Po prostu muszę.