Na rynku księgarskim aż roi się od antyutopi, za którymi wprost przepadam. „Zatopione Miasta” to powieść, którą chciałam przeczytać, odkąd zobaczyłam ją w empiku. Urzekła mnie wyjątkowo intrygująca okładka. Opis z tyłu książki zachęcał równie mocno. Tylko czy treść dorównała wyglądowi okładki? Zaraz się przekonacie. A na razie kilka słów o fabule.
Paolo Bacigalupi przenosi nas w przyszłość, do Ameryki zniszczonej przez kataklizmy. Kraj opanowany jest przez terror i chaos, prawo dżungli jest prawem świętym i jedynym. Przeżyją tylko najsilniejsi. Rząd USA, cały ten olbrzymi kraj, przestał istnieć w znanej nam postaci. Uformowało się kilka oddziałów partyzantów, które nawet na chwilę nie przestają walczyć o wpływy, terytorium i wszystko inne, byle tylko nie ustawać w boju.
Kilkanaście lat wcześniej do Ameryki przybyli chińscy rozjemcy, próbując zaprowadzić pokój, pomiędzy partyzantami, co się nie powiodło i koniec, końców, odpłynęli. Pozostały po nich przywiezione dla miejscowych sprzęty, a także chociażby leki. Pamiątką po wizycie chińczyków jest również Mahlia, córka generała oraz miejscowej kobiety. Przez swoje pochodzenie jest wyrzutkiem, wszyscy traktują ją jak śmiecia. Nie pomaga fakt, iż dziewczyna nie ma prawej dłoni. Pozbawiła ją jej, Armia Boga. Zabiliby ją, gdyby nie chłopak o imieniu Mouse, który odwrócił uwagę żołnierzy. Tym czynem na zawsze zaskarbił sobie przyjaźń Mahli. Obydwoje zostali przygarnięci przez starego doktora, który jako jedyny traktował ich jak normalnych ludzi. Mieszkali z nim i pomagali.
Wszystko zmienia się, gdy z lochów FZP, kolejnej wojskowej formacji, ucieka półczłowiek, zwany też psiryjem. Jego łańcuch DNA to mix ludzkich genów oraz tych należących do różnych drapieżników. Nazywa się Tool, stworzono go do walki, ale teraz zmuszony jest uciekać. Żołnierze podążają jego śladem, pustosząc wszystko dookoła, aż trafiają do wioski, w której mieszkają Mahlia i Mouse. Jak potoczy się ich spotkanie z psiryjem? Czy żołnierze odnajdą Toola? Jak potraktują dwójkę wyrzutków? Czy w partyzantach pozostało jeszcze coś z ludzi?
Odpowiedzi na te oraz wiele innych pytań, odnajdziecie w książce. Nie powinna was rozczarować. W pierwszej chwili spodobała mi się oryginalna, wspaniale nakreślona fabuła, ale jak ma się ona do wykonania? Bez obaw! Nie skończyło się na świetnym pomyśle. „Zatopione Miasta” to porywająca historia, przepełniona walką, bólem, okrucieństwem. Wizja przyszłości, roztoczona przez autora, jest mroczna i przerażające. To nie świat, w jakim chcielibyśmy się znaleźć, a Bacigalupi opisuje to bez ogródek. Ludzkie uczucia są niczym tam, gdzie terror jest na porządku dziennym. Cywile nie liczą się już, chyba, że w charakterze niewolników, a z resztą często są niewiele lepsi od żołnierzy.
Od razu wspomnę, że książkę polecam raczej osobom, które wpisują się już co najmniej w kategorię starszej młodzieży, ponieważ autor nie skąpi krwi oraz okrutnych, szczegółowych opisów. Te wychodzą mu idealnie, są wręcz plastyczne. Pisze barwnym, nienagannym językiem, nie przebierając w słowach. Uderza realnością. Wczucie się w sytuacje bohaterów szybko zaczyna przychodzić bez trudu, aż z zapartym tchem zaczynamy przeżywać wszystko to, co oni.
Kolejny plus, to kreacje postaci. Są nieszablonowe, wielowymiarowe i każda jest inna. Doskonale przygotowane portrety psychologiczne, to jeden z największych plusów tej powieści. Nie mam na myśli tylko dwójki głównych bohaterów, ale też, a może zwłaszcza Toola. To właśnie on zrobił na mnie największe wrażenie. Stworzony, by walczyć, by być potworem. Wojna tylko nasiliła. A jednak nawet on okazuje się mieć drugą, zupełnie inną stronę. Żołnierze także nie są potraktowani po macoszemu. Autor poświęcił im sporo uwagi i to oni przerażają najbardziej, swoim zezwierzęceniem. Nie psiryje są prawdziwymi potworami, a właśnie oni, a przynajmniej większość z nich. Pozbawieni jakiejkolwiek empatii, maszyny do zabijania, które nawet nie pamiętają już o co walczą i jak cały ten konflikt się rozpoczął.
I w tym miejscu dochodzimy do pewnego minusa, za którego istnienie nie wiem kogo powinnam obwinić. Autor nie opisał jak to się stało, że USA jest w takim stanie, w jakim jest. Wrzuca czytelnika w stworzony przez siebie świat, ale przez całą powieść nie wytłumaczył, jak doszło do tych wszystkich katastrof ekologicznych i jakie one w ogóle były. Skąpo nakreślono też tło konfliktu zbrojnego. Właśnie to pomyślałam, po zakończonej lekturze. Potem jednak okazało się, że „Zatopione Miasta” są drugą już książką Bacigalupiego, osadzoną w tym uniwersum. Pierwszy był „Złomiarz”, który ukaże się dopiero na początku marca. Wydawnictwo wypuściło powieści w odwrotnej kolejności. Być może w „Złomiarzu” ta kwestia jest wyjaśniona. Zabrakło mi też nieco jakiś wątków pobocznych. Wszystko kręci się wokół Mahli i Mousa, a szkoda, bo postać Toola miała duży potencjał i stwarzała olbrzymie możliwości dla autora.
Mimo wszystko, plusy przeważają. Akcja mknie na złamanie karku, nie pozwalając czytelnikowi na ani chwilę nudy, nawet jeżeli jej rozwój czasem jest niezbyt odkrywczy. Książka niesie też ze sobą ważne wartości, jest jakby przestrogą dla ludzkości. Autor wziął się za tematy ciężkie i obolesne i podźwignął je. Udało mu się oddać okrucieństwo tego świata, gdzie każda kolejna osoba, okazuje się być gorsza od poprzedniej. Powieść zmusza do zastanowienia. Spędziłam miłe chwile nie tylko przy lekturze, ale także po jej zakończeniu. Mimo kilku wad, polecam i oceniam na całą ósemkę.