Obserwujących otaczających mnie ludzi mogę śmiało rzec, iż wielu z nich bezapelacyjnie ceni sobie chwile, gdy mogą bez problemu otulić się kołdrą i po prostu zasnąć. Gdyby nie codzienne obowiązki, zapewne spędzaliby długie godziny na przewracaniu się z boku na bok, odcinając się od rzeczywistości. Jednakże nie każdego można nazwać śpiochem. Przeciążeni pracą, pochłonięci licznymi imprezami, przejęci zdobywaniem kolejnych poziomów w grach nieraz wolą spisać go na straty, byle tylko zrobić coś, co aktualnie jest dla nich o wiele ważniejsze. A to najczęściej popełniany błąd. Wielu z nas kompletnie zapomina, że sny to nie tylko zlepek ciekawych, niekiedy dziwnych czy abstrakcyjnych lub boleśnie brutalnych scen. Wydaje się, iż nie mają one dla nas żadnego znaczenia. Czyżby?
ALE PROSZĘ PANI, JA NIE SPAŁAM. JA PO PROSTU SZUKAŁAM INSPIRACJI DO NAPISANIA TEGO WYPRACOWANIA…
Sny od lat bywają inspiracją. Gdyby nie one, zapewne wiele książek nie ujrzałyby światła dziennego (jednym z przykładów jest „Zmierzch” Stephenie Meyer, gdzie sama pisarka przyznała, iż przyśnił jej się romans śmiertelniczki z wampirem). Stanowią one również nie lada zagadkę dla naukowców, którzy od wielu, wielu lat pracują nad ich właściwościami, co rusz odkrywając coraz to nowsze wnioski. Pani Alice Robb również postanowiła się nad tym wszystkim nachylić. Sięgając po materiały związane z licznymi eksperymentami, ukazuje je, analizując każdy z nich. Wyciąga wnioski z coraz większym zaangażowaniem, gdzie wyraźnie widać, iż w tym wszystkim przepada. Przez to wyraźnie podkreśla, że sen nie musi być czymś prostym. Udowadnia, iż kiedy tylko zaczniemy nad sobą pracować, zdołamy śnić świadomie, mogąc kontrolować to, co miga pod przymkniętymi powiekami. Jednak nie można tutaj liczyć na odpowiedź, skąd tak właściwie przychodzą „nocne seanse”. Autorka jedynie nakierowuje na to, co może być ich źródłem. Co sprawia, iż te trzymają się nas niczym dzieci maminej spódnicy, nie zamierzając opuścić choćby na krok. Ale to wcale nie jest złym zabiegiem. Wręcz przeciwnie – tym samym sami zadajemy sobie znacznie więcej pytań. Rozmyślamy o tym, dochodząc do pewnych wniosków...
Sama lata temu uważałam, iż sen jest tylko po to, by się zregenerować. Wyzwolić organizm od zmęczenia, by mógł normalnie działać następnego dnia. Dopiero wraz z przemijaniem kolejnych miesięcy odkrywałam coraz więcej i więcej. Zaczęłam rozumieć, iż mogą coś sygnalizować. Po dziś dzień pamiętam, jak podczas jednego z nich pisałam egzamin maturalny z fizyki, gdzie moim zadaniem było… kolorowanie obrazków. Niegdyś od razu rzuciłabym się do sennika (choć czasami jeszcze z niego korzystam), ale wtedy wiedziałam, że podświadomość pragnie mi przekazać coś w stylu: obawiasz się ciężkich rzeczy, które tak właściwie nie sprawią ci trudności i wyjdziesz z tego obronną ręką. I tak też się stało, bo parę dni później bezproblemowo rozwiązałam pewien konflikt. A dlaczego o tym wspominam? Bo pani Alice Robb również przedstawia elementy wskazujące na to, że sny mogą wspomagać przy rozwiązywaniu spraw. Przy ukazywaniu drogi, jaką mamy podążyć. Mogą przedstawiać nieco zmodyfikowaną przez wyobraźnię wizję przyszłości, ale przy odpowiedniej interpretacji jesteśmy zdolni osiągnąć znacznie więcej.
Niestety nie zawsze tekst bywał dla mnie przyswajalny. Pojawiały się takie momenty, kiedy czułam się kompletnie przytłoczona nagromadzoną na stronach treścią. Jej nadmiar odpychał, przez co lektura „Siły snów...” przypominała podróż rowerem z psującymi się co jakiś czas przerzutkami: z początku jeszcze akceptowałam ten stan rzeczy i przymykałam na to oko, dając sobie czas na odpoczynek, lecz im dalej docierałam, tym trudniej było mi ukryć irytację. Już samo wprowadzenie wydawało mi się nad wyraz długie. Jednakże nie mam o to pretensji do autorki, lecz do samej siebie. Zrobiłam sobie nadzieję na lżejszą książkę, co mnie zgubiło. No i – przede wszystkim – pani Alice Robb pomogła mi odkryć, że faktycznie interesuje mnie ta tematyka, lecz muszę ją nabywać stopniowo, a nie z takim rozmachem. Dlatego też w wolnej chwili odszukam czegoś na miarę swego umysłu i powrócę do „Siły snów...” wtedy, gdy będę gotowa nie tylko na sto procent, ale i dwieście. Bo to wartościowa lektura, lecz tymczasowo nie mogę jej w pełni docenić.
Chociaż książka wydawała mi się nieco ciężką lekturą, to nie jestem w stanie odmówić pani Alice Robb profesjonalizmu. Po całokształcie wyraźnie widać, ile pracy i serca włożyła w jej tworzenie. Jak wiele czasu poświęciła na poszukiwanie pełnowartościowych materiałów, na których zbudowała mocny fundament, dzięki czemu wszystko się trzymało i nie odbiegało od ustalonego elementu. W tym przypadku wykształcenie dziennikarskie nie poszło na marne! Od „Siły snów...” po prostu czuje się pasję oraz pełne zainteresowanie poruszaną tutaj tematyką. No i widać, że autorka starała się tworzyć w przyswajalny dla każdego sposób. I choć – w moim odczuciu – nie wyszło to perfekcyjnie, to ogromne brawa za to, iż wyszła naprzeciw różnym odbiorcom, pragnąc przekazać im tę wiedzę.
Podsumowując. „Siła snów...” to przede wszystkim wycieczka po krainie snów, pozwalającej choć trochę zrozumieć działanie ludzkiego umysłu. Wnikliwa, uświadamiająca o potędze, jaka w nas tkwi, którą tak wielu po prostu od siebie odrzuca. Dlatego nie wyśmiewajmy stwierdzenia, iż „warto się przespać z problemem”. W końcu nie raz udowodniono, że bywa to opłacalne.