„O to chodzi w życiu. By je przeżyć. By kochać. By pamiętać, ze wszystko może zniknąć następnego dnia. Wszystkie te uczucia czynią życie o wiele cenniejszym”.
Czy wierzycie w przeznaczenie? W fatum, które wisi nad człowiekiem i steruje jego życiem? Czy wierzycie, że Każda nasza decyzja prowadzi nieuchronnie do jednego konkretnego punktu w naszym życiu?
Bryce Quinlan to pół fae, pół człowiek. W swoim życiu nie ma łatwo. Mimo że jest pełnoprawnym obywatelem Księżycowego Miasta, to jej pochodzenie wciąż wzbudza wiele szyderstw. W tej części Bryce i Hunt kontynuują swoją misję. W międzyczasie między nimi zaczyna rodzić się uczucie.
Już jakiś czas temu pisałam recenzję pierwszej części tej książki. Pamiętam, że byłam nią zachwycona. Totalnie mnie kupiła. Lekko się obwiałam, kiedy siadałam do tej części. Bałam się, że nie będzie równie dobra co poprzedniczka. I w sumie sama nie do końca wiem, czy rzeczywiście jest równie dobra. Zdecydowanie jest na innym poziomie niż poprzednia część. Ta jest dojrzalsza. Więcej w niej mroku i zła. A przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie.
Wielkim plusem w tej części jest jej dojrzałość. Niesamowicie rozbudowana warstwa psychologiczna, sprawia, że bohaterowie są żywi. Ich życie wydaje nam się prawdziwe. Mamy wrażenie, że żyją obok nas. Codziennie zmagają się z trudnościami, a ich życie nie jest piękne niczym z bajki.
Kolejną rzeczą, która podobała mi się w tej książce to emocje. Dosłownie wylewały się z każdej strony. Niesamowity ładunek emocjonalny uderza nas jak obuch. Płaczemy razem z bohaterami, śmiejemy się, zakochujemy. Cała gama niezwykle ludzkich emocji kryje się w tych zaklętych słowami postaciach.
Autorka mistrzowsko posługuje się słowem. Przepięknie tworzy zdania i pisze o wszystkim. Nawet o tych brzydkich uczuciach. Dosłownie wciąga nas w wir spraw. Spośród tego wszystkiego delikatnie wyziera drugie dno, które jest jeszcze tragiczniejsze niż to, co widzimy na pierwszy rzut oka.
Sposób, w jaki Autorka żongluje emocjami, jest niesłychany. W ciągu kilku zdań Autorka potrafi zmienić nasze nastawienie. Sprawia, że się śmiejemy, by za moment nasze serce pękało z rozpaczy. To właśnie te emocje sprawiają, że książka wydaje się dojrzalsza niż poprzedniczka.
Jeżeli chodzi o bohaterów to tutaj zdecydowanie widać rozgraniczenie na tych dobrych i złych. Chociaż nie jest od razu oczywiste, kto jest tym złym. Autorka zręcznie wyprowadza nas w pole, by w momencie, w którym krzyczysz „aha! rozgryzł*m to!” pokazać ci język i udowodnić, że myliłeś się co do joty.
Dosłownie w połowie książki zbierałam szczękę z podłogi. Tam mnie wciągnęła, że w jeden wieczór przeczytałam ponad 300 stron. Rano w pracy byłam nieprzytomna, ale niczego nie żałuję! Pierwsza połowa była dosyć powolna, prawie nużąca. Za to wszystkie wydarzenia, które dostajemy po połowie, to kosmos. Nie chcę za dużo zdradzić, ale czytałam to z wypiekami na twarzy. Nie chodzi tylko o same wydarzenia, ale chemia między Huntem i Bryce była tak ogromna i intensywna, że miałam wrażenie, że zaraz sama się w nich zakocham!
Ogólnie nie jestem fanem wątków miłosnych w książkach. A już szczególnie w młodzieżowych seriach. Mam wrażenie, że te wątki są mdłe i infantylne. Jednak tutaj ten wątek jest tak idealnie pasujący, że śledziłam wydarzenia, tak jakby to moi przyjaciele mieli się ku sobie!
Jeżeli jeszcze Was nie zachęciłam do czytania, to może zachęci Was to, że główna bohaterka nie jest w ciemię bita. To silna babka, która potrafi o siebie zadbać i nie potrzebuje do tego samca alfa! Bardzo lubię takie bohaterki. Do tego poczucie humoru Bryce, jej podejście do życia, lojalność, uczuciowość, siła i upór przekonały mnie do siebie. Sprawiły, że Bryce to jedna z moich ulubionych postaci.
Koniecznie polecam osobom, które lubią fantasy. Szczególnie te młodzieżowe. Nie da się ukryć, że nie jest to literatura poważna. Niejednokrotnie śmiałam się w głos z żartów bohaterów. Dlatego ta książka zdecydowanie spodoba się osobom, które lubią dużą dawkę humoru w książkach.