W niemieckiem mieście Wolfsburg znajduje się nietypowe muzeum o nazwie Phaeno. Ten fantazyjny budynek mieści w sobie całą masę możliwości, by każdy odwiedzający mógł w sposób czynny uczestniczyć w różnorakich eksperymentach, przez które, miejmy nadzieję, lepiej pozna otaczający go świat. Jednym z eksponatów jest „Krzywy dom”. Dom składa się zaledwie z jednego pomieszczenia, wejścia i wyjścia. Skonstruowany jest jednak w tak przemyślny sposób, że wchodząc do środka momentalnie tracimy poczucie równowagi, z trudem jesteśmy w stanie ustać w jednym miejscu, a co dopiero dotrzeć do wyjścia. Przez dom można bez problemu przejść zamykając oczy, sęk w tym, że skoro się do takiego domu weszło, to za żadne skarby nie chce się tego robić. Większość śmiałków bezskutecznie próbuje zapanować nad otoczeniem, lub przynajmniej własnym ciałem, często boleśnie się przy tym tłukąc...
Czytając „Ksiegę kłamców” Mariusza Zielke nieustannie towarzyszyło mi podobne uczucie, jak to z „Krzywego domu” – przemierzając kolejne kartki z trudem zachowywałam względną równowagę umysłu a ilekroć przyszło mi na myśl, by nad nim zapanować, lądowałam w stanie kompletnej dezorientacji. Zamykając książkę stanęłam przed nie lada dylematem – jak na litość Boską mogę opisać to, czego właśnie byłam świadkiem? Początkowo rozważałam opcję wypicia kilku wysokoprocentowych drinków, w nadziei, że w ten sposób łatwiej ogarnę to, co nie do ogarnięcia, jednak obawiając się o składność moich zdań, zaniechałam tego pomysłu. Spróbuję podejść do tego tematu na trzeźwo , choć trochę się obawiam, czy sprostam temu zadaniu ... Już tylko na marginesie dodam, że jeżeli dotychczasowa część recenzji wydaje Wam się zawiła, nowa książka Mariusza Zielke rozłoży Was na łopatki.
Zanim jednak napiszę więcej na temat książki, warto przybliżyć nieco postać jej autora. Studiował na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego i jak łatwo przewidzieć, kilka lat życia poświęcił dziennikarstwu, choć podobno znane mu są również zawody kuriera, opiekuna w domu pomocy dla osób psychicznie chorych, rozlepiacza plakatów teatralnych, organizatora dyskusyjnych klubów filmowych, montera ciągników a nawet tragarza sejfów. Podobno, bo w dzisiejszych czasach nic tak naprawdę nie jest pewne, plotka zmienia się w prawdę a prawda przestaje być wiarygodna... Prawdziwa jest na pewno nagroda Grand Press w kategorii dziennikarstwa śledczego a także nominacja w kategorii dziennikarstwa specjalistycznego za cykl o absurdach urzędniczych i przetargach. Równie prawdziwe są jego książki – thiller finansowy (podobno pierwszy w Polsce), sensacyjna groteska, zbiór opowiadań a teraz „Księga kłamców”...
Nie wstydzę się przyznać, że nazwisko autora znane jest mi dopiero od kilku miesięcy. Jestem zwykłym człowiekiem o ograniczonych możliwościach przetwarzania informacji i najwidoczniej na tą miejsca wcześniej nie było. Autora poznałam za sprawą przygód Lubiczytajka, które raz po raz zaskakiwały mnie błyskotliwością przedstawianych poglądów. Lektura „Księgi kłamców” zdawała się być logiczną konsekwencją tej kiełkującej fascynacji piórem polskiego autora.
Anna Blume to jedna z kluczowych postaci powieści, choć celowo unikam stwierdzenia że stanowi jego główną bohaterkę. Jest ona sławną malarką, choć o sławę nigdy nie zabiegała. Jak na artystkę przystało,
Anna jest postacią, która nie rozumie pojęcia kompromisu. Jej wszystko wolno, wszystko wypada. Otoczenie powinno albo ją podziwiać albo najzwyczajniej usunąć się na bok. Artystka tego formatu musi również posiadać kochanka i Anna nie jest tutaj żadnym wyjątkiem. Jej kochanek to postać o której można pisać wiele, choć nie można mieć pewności, że napisało się prawdę. Mogę co najwyżej napisać, że kochanek istnieje, choć ... na dobrą sprawę i tego nie mogę być tego absolutnie pewna... Anna darzy go uwielbieniem równie wielkim jak nienawiść. Próbuje się od niego uwolnić, jednocześnie regularnie mu ulegając, pragnie by zniknął z jej życia, zdając sobie sprawę, że stanowi jego nierozerwalną część. Jakimi uczuciami darzy ją kochanek? Możliwe, że nie darzy ją żadnym uczuciem, być może kieruje nim żądza, być może statysfakcja, że niezależnie od tego, co by robiła, w każdej chwili może ją posiąść, jeśli zajdzie potrzeba, nawet czterdziestokrotnie...
Któregoś dnia Anna samotnie wybiera się do kina. Sala jest niemal pusta, oprócz niej znajduje się tam jedynie jedna para zakochanych w sobie, młodych ludzi, którzy raczej niechętnie odnoszą się do jedynego świadka swoich miłosnych igraszek. Podczas drugiego spotkania ich stosunek diametralnie się zmienia. Rozpoznają w kobiecie znaną artystkę i bez większego wahania przyjmują zaproszenie do jej mieszkania. Na miejscu młodzieniec ma możliwość wybrania obrazu, którego historię chciałby poznać. Decyduje się na malowidło przedstawiające kobietę o nieproporcjonalnych kształtach. Być może, gdyby wybrał jakikolwiek inny obraz, usłyszałby ciekawą anegdotę, po której para pożegnałaby Annę i wróciła do domu. Jednak ta konkretna decyzja mężczyzny sprawi, że już wkrótce stanie się świadkiem wyjątkowo dziwnych wydarzeń...
Kolejne kartki powieści to już totalny kołowrotek dla mojej wyobraźni. Jeżeli wydaje Wam się, że do wszystkiego przywykliście, bo na codzień czytujecie fantastykę, poznaliście światy wampirów, wilkołaków i innych stworów, książka Mariusza Zielke będzie dla Was sporym zaskoczeniem. Bo choć fantastycznych stworów jest tu raczej niewiele, z każdego zakamarka powieści wydziera się abstrakcja podszyta kłamstwem i sennymi wizjami. Zdarzenia, które zdołaliśmy jakoś przetrawić nagle okazują się fikcją i na naszym stole ląduje kolejna wyrafinowana wersja zdarzeń.
Podobno seks i przemoc sprzedają się najlepiej – jeśli to prawda, to „Księgę kłamców” należy postawić w piekarni obok świeżych bułeczek, powinna sprzedawać się równie dobrze. Jakby tego było mało, cała książka doprawiona jest szeregiem wyjątkowo prowokacyjnych poglądów i zwrotów ocierających się o wulgaryzm.
Dlaczego, pomimo licznych kontrowersji i niejasności książka sprawiła mi tyle przyjemności? Z całą pewnością nie zawiodło pióro autora. Podoba mi się jego sposób budowania zdań, opisu najbardziej abstrakcyjnych sytuacji. Jestem pod wrażeniem jego odwagi w przedstawianiu niepopularnych poglądów, pisania bez ogródek o tym, co wielu myśli, choć nigdy nie odważyłoby się powiedzieć na głos. Fascynuje mnie jego spojrzenie na świat, przenikliwe, świdrujące i czułe na wszelkie próby tworzenia zasłon dymnych. Podoba mi się jak prowokuje czytelnika pewnymi poglądami, przy czym nie jestem w stanie określić, czy w ten sposób faktycznie przedstawia swoje poglądy, a może jedynie się z nami bawi. Podoba mi się książka, przy której z całych sił próbuję wytężyć umysł, by choć w jakiejś części ją pojąć a po zakończeniu lektury rodzi się we mnie tyle pytań, że aby na nie odpowiedzieć, trzeba by napisać kolejną książkę.
„Księga kłamców” to powieść, którą trudno jednoznacznie określić. To niesamowity bodziec dla naszego umysłu, to sprawdzian giętkości naszej zdolności pojmowania zdarzeń. Jedni mogą powiedzieć, że to książka wyprzedzająca nasze czasy, inni, że autor wszystko udziwnił do tego stopnia, by dać nam złudne wrażenie niezwykłości tego dzieła. Ja powiem tylko, że to książka absolutnie nietypowa, na swój sposób szalenie trudna w odbiorze, z drugiej jednak strony trwale wypalająca się w naszej pamięci. Po lekturze tej książki zapewne potrzebna mi będzie godzina medytacji, by poukładać wszystkie wprawione w ruch myśli, jednak wiem, że do książki jeszcze wrócę – bo kto raz odwiedzi „Krzywy dom”, ten już zawsze będzie pragnął zmierzyć się z nim po raz kolejny...