To moje pierwsze pytanie, kiedy konfrontuję to, co przeczytałam, z opisami dostępnymi już na okładce (sugerującymi, że: ach, autorytet mówi, że to dobre – to muszę po to sięgnąć… uwielbiam ten mechanizm). Potem czytam zdanie J. Bąk, że jest to „najpiękniejsza kremówka w cukierni książek popularnonaukowych”. Hmm. Z żalem muszę przyznać, że chodzimy z Panią Janiną do różnych cukierni – a o smakach, jak i o gustach, podobno się nie dyskutuje, więc i na razie ten temat zostawię. W takich jednak momentach zaczynam się zastanawiać, czy to ze mną coś „nie tak”, czy o co w tym wszystkim chodzi, ponieważ…
Jadłam zdecydowanie lepsze kremówki. Przechodząc do rzeczy...
Książka Tima Harforda to z pozoru bardzo ciekawa lektura dotycząca (m.in.) tworzenia się wyobrażeń i światopoglądów opartych na danych statystycznych, wplatająca wątki różnych mechanizmów percepcyjnych, barwnych historii ze świata (pop)kultury i polityki, a także poruszająca zagadnienia prawdy, fałszu, faktów, fake newsów itd. Problem jednak w tym, że pod pierzyną „mądrych” przesłanek, wyczułam mimowolnie hipokryzję autora.
Paradoks tej książki (dla mnie) na tym polega: autor mówi „uważaj na subiektywne sądy”, po czym wypełnia pewną część rozdziału swoimi subiektywnymi sądami. Miałam wręcz nieodparte wrażenie, że Harford przedstawia własny pogląd na świat, ubarwiając go pod pierwszą osobą liczby mnogiej i zarazem przekonując czytelnika do siebie, że „tak właśnie jest i koniec”.
Na plus natomiast zasługuje liczba podanych badań naukowych i przykładowych opisów różnych zawiłości ze świata statystyki. Autor ponadto nie przedstawia tej dziedziny nauki jako jedynej właściwej, a wręcz każe nam na nią uważać, ukazując jej ciemne i jasne strony – zarówno odnoszące się do życia codziennego, jak i środowiska badawczego. Mówi sporo o magii przekonywania za pomocą liczb i o innych mechanizmach, w które lubimy się wciągać (co jest potwierdzalne empirycznie). Barwne historie pokazują również jak bardzo hermetyczne środowisko otacza naukowców i w jaki sposób są oni ograniczeni.
Za najmocniejszą część książki uznaję sam wstęp, który jest angażujący i pociągający. Zawiera świeże spojrzenie i może niejednokrotnie wprawić w odbiorcę w osłupienie. W tej krótkiej części kryje się także esencja lektury i (niewidoczny na pierwszy rzut oka) słowniczek pojęciowy w jednym. Później natomiast autor co rozdział podaje „reguły” dotyczące tego, jak „powinniśmy” korzystać z danych statystycznych. Reguł jest łącznie 10, ale jakby wszystkie odnoszą się do tego samego: czujności łamanej na uważność związaną z krytycznym myśleniem. Przepraszam więc za spojler, ale to właśnie jest przesłanie książki – z którym się zgadzam, a które raz wybrzmiewa, a raz nie do końca…
Na minus z kolei, oprócz przytoczonej wcześniej hipokryzji autora, jest jednostronność i przewlekanie wątku dotyczącego czynów Donalda Trumpa. Żeby nie było, nie jestem wielbicielką i fanką w/w człowieka, ale jeśli autor cały czas mnie przekonuje do krytycznego podchodzenia do tego, co czytam oraz każe mi zwracać uwagę na detale, to nie dało się tego nie zauważyć. Powiedziałabym, że w co drugim rozdziale znajdzie się jakiś przytyk w jego kierunku, przeplatany innymi wątkami, ale zawsze sprowadzającymi się do krytyki. Jak dla mnie, w książkach popularnonaukowych jest to niedopuszczalne.
Ponadto niektóre rozdziały były bardzo rozwlekane. Jakby autor nie mógł napisać na 2 stronach tego, co w sumie przekazał w kolejnych 20, co krok się powtarzając. Dowiemy się więc (np.), że należy uważać na nasze reakcje emocjonalne podczas oceniania sądów – i potem dowiemy się, że należy uważać na nasze emocje. Tak mniej więcej wyglądają niektóre rozdziały, które na siłę wypełniane były wokół głównych tez różnymi historiami lub badaniami, często mało związanymi notabene z tematem.
I na koniec zostawiłam jeszcze jeden smaczek – kolejną hipokryzję. Wspomniałam przed chwilą, że autor przekonuje o uważności względem emocji podczas oceny. A potem wplata takie zdanie: „Zanim powtórzę jakiekolwiek stwierdzenie oparte na danych statystycznych, najpierw sam przed sobą wypowiadam je na głos, żeby zobaczyć, jak się z nim czuję” (s. 41). SERIO? To jak w końcu, mam zwracać uwagę na to, co czuję, czy się tego wystrzegać i analizować „na sucho”?
Ach i jeszcze informacja dla fanów bibliografii – tu jej miejsce zastępują przypisy, lecz w nich więcej doniesień medialnych i odnośników do różnych artykułów z życia, a trochę mniej badań. Na mały plus jeszcze można dodać indeks z wybranymi pojęciami i osobami – chociaż zastanawiam się nad jego przydatnością (osobiście jej nie widzę, ale może u kogoś się sprawdzi).
„Jak ogarnąć świat i odróżnić fakty od wyobrażeń” to książka z potencjałem. Za dużo jest w niej jednak hipokryzji, która przysłania wartościowy główny motyw. Dlatego moja ocena to naciągane 5/10.