Niewielka objętościowo dystopia - powieść fantastyczna, a przecież niełatwo ją zapomnieć czy określić mianem "rozrywka". Bradbury napisał ją w 1951 roku, w treści powieści w 1960 roku nastąpiła wojna atomowa, a jej akcja rozgrywa się około 60 lat później, czyli właściwie dziś.
Autor bez wątpienia inspirował się współczesną sobie kulturą amerykańską z dominującą rolą telewizji i sportu oraz funkcjonowaniem USA jako autorytarnego hegemona na świecie. Dziś jego ówczesne obserwacje (rola mediów) są nam bliższe z doświadczenia.
W temperaturze 451 Fahrenheita (232,8 °C) następuje samozapłon papieru. Dlatego palący książki - czyli wszelką wolną myśl - "strażacy" mają naszywki z tą cyfrą na mundurach. Mają na nich też salamandry, o których od czasów antycznych wierzono, że przez ogień mogą przechodzić bez szkody (stąd w wielu językach salamandra plamista zawiera określnik "ognista"). Strażacy tu to ludzie "nieprzemakalni" - odporni na myślenie, jak salamandra na ogień. A jednak nie zawsze... Posiać w nich ziarno wątpliwości potrafi młodość i niewinność, a może nawet rodząca się miłość (Klarysa)?
Nie zawsze literatura zajmuje tak centralne i ważne miejsce, jak w tej wizji świata. Musil widział w niej raczej zgubę dla integralności osobowości pojedynczego człowieka. Bradbury widzi w książkach jedyną szansę zachowania pamięci i wiedzy ludzkości. W jego dystopii książki, których było coraz więcej, przy rosnącym tempie życia spowodowały konieczność tworzenie skrótów, bryków, aż wreszcie zrezygnowano z nich całkowicie, przestawiając szkolnictwo na naukę z filmów a czas wolny niepodzielnie zajęła interaktywna telewizja, głównie seriale całkowicie zastępujące rodzinę. W krótkim czasie książki - odpowiedzialne za wzruszenia i melancholię, niepewność i niepotrzebne myślenie - zostały oficjalnie zakazane i były bezwzględnie niszczone, by nie zasiewały wątpliwości, nie przeszkadzały ludziom czuć się szczęśliwymi w ich powierzchownym życiu. Hitler też tego próbował...
Całkiem realnie jestem sobie w stanie wyobrazić, że dziś "M jak miłość" czy inne wszechobecne w TVP gnioty wielu ludziom, zwłaszcza starszym, zastępują "rodzinkę". Na razie nie są jeszcze interaktywne i ryczą tylko z 80-calowego odbiornika, nie z 4 ścian pokoju. Ich widzowie przejmują się losami bohaterów, pamiętają, co który powiedział i kogo "kocha" bardziej, niż co się dzieje z ich własną rodziną, która zresztą coraz mniej komunikuje się między sobą. Po co jest taka telewizja i media? Z perspektywy polityka to proste: "Jeśli (...) nie chcesz, by człowiek był niezadowolony z sytuacji politycznej (...) Organizuj konkursy, które można wygrać dzięki wykuciu na pamięć słów popularnej piosenki, stolic stanów albo plonów zbóż (...) w ubiegłym roku. Nafaszeruj głowy obywateli niepalnymi danymi, zapchaj je "faktami" tak dalece, że omal nie popękają od "wiedzy". Wtedy lud będzie wierzył, że myśli; będzie miał poczucie ruchu mimo stania w miejscu. I będzie szczęśliwy, bo wiedza, którą przyswoił, jest niezmienna. Nie każ mu jej spajać filozofią czy socjologią, bo od nich choruje się na melancholię. (...) Więc niech żyją pałki i imprezy, akrobaci i magicy, śmiałkowie, samochody odrzutowe, motolotnie, seks i heroina; wszystko, co bazuje na odruchach bezwarunkowych." - pisze Bradbury. Książek dziś nikt wprawdzie nie niszczy, ale same ustąpią pola - z powodzeniem zastępują je gry i internet. Ten ostatni dla młodych staje się bardziej atrakcyjną, choć przecież złudną namiastką rzeczywistości, a nieistniejące realnie kręgi 'Przyjaciół' z mediów społecznościowych - realne przyjaźnie. Na razie książek nikt nie zakazuje, ale wystarczy spojrzeć, co się ukazuje w Rosji: ja w nowościach widzę głównie pisma polityczne, zmanipulowaną historię, mnóstwo materiałów o broni dawnej i nowej oraz tanią literaturę rozrywkową. I społeczeństwo to kupuje. Tak jak kupuje zmanipulowaną przez telewizję rzeczywistość. Z pewnością nie brak ludzi świadomych, są jednak nieliczni. Pozostałych może obudzić chyba tylko katastrofa. Dla USA lat 50-tych jej synonimem były chyba przegrane wojny koreańska i wietnamska. Czy obudziły one tamto społeczeństwo?
"Właściwie żyjemy w epoce sloganu „po użyciu – wyrzucić”. Wysmarkaj się w innego człowieka jak w chusteczkę, wrzuć do klozetu i spuść wodę." - pisze autor. Tak właśnie działają "dziennikarze" manipulujący faktami. Tak działają urzędy, bezkarnie niszczące firmy i odbierające rodzinom dzieci. "Nie ma konsekwencji. Nie ma odpowiedzialności."...
Bradbury w metaforyczny sposób ukazał mechanizm dojrzewania jednostki do buntu oraz przerywaną wojnami (stosy, na których płonie i rodzi się nowy feniks) dynamikę rozwoju społeczności ludzkich. Mądrość kryje się po lasach, gdy rządzi siła. To inna wizja orwellowskiego "1984".
Pośpiechowi wydawniczego boomu lat 90-tych przypisuję niechlujność redaktorską, dopuszczającą w tekście zwroty typu "w każdym bądź razie" czy literówki. I jeśli już o kwestiach redakcyjnych: brakowało mi przypisu od tłumacza lub wydawnictwa, z jakich dzieł literackich cytuje kpt. Beatty. Rozpoznałem tylko "Podróże Guliwera" Jonatana Swifta: cytat zaczyna się od "Na jedenaście tysięcy liczą ludzi..."