Cywilizacja Zachodu (Europa i Ameryka) chyli się ku upadkowi. Odrzuciliśmy i nadal, każdego dnia, arogancko odrzucamy mity, bo są takie nieracjonalne i niemodne, nie zdając sobie sprawy, że tracimy przez to cel i sens życia, własną tożsamość, a nawet świadomość, kim w ogóle jesteśmy.
„Farbują włosy na fioletowo, próbując pokazać, że są »kimś«. Szukają własnej tożsamości. Buntują się i szokują, by zaznaczyć własną obecność. Każde małe ego, każda mała psyche, próbuje uporać się z trudnym zadaniem stworzenia sobie własnego znaczenia. A kiedy się to nie udaje, pozostaje wstyd i poczucie braku własnej wartości, które przygniata współczesnych świeckich. W oderwaniu od szerszego świata nie jesteśmy w stanie sprawić, że poczujemy się naprawdę ważni i znaczący”[1].
Choć zapewne nie spodoba się to wielu czytelnikom, chyba trudno byłoby zaprzeczyć, zanegować przytoczone stwierdzenie. Gnuśna Europa Zachodnia jest zalewana przez hordy (różne, zawsze jednak kierujące się jakimś tam swoim mitem) i coraz bardziej zdominowana przez nie, ale zamiast się bronić, produkuje coraz bardziej wymyślne argumenty tłumaczące, że wszystko jest w porządku, że tak właśnie być musi i nawet powinno. A poczucie własnej tożsamości oraz ważności buduje stojąc tydzień w kolejce po nowy smartfon z jakże symbolicznym w tych warunkach znakiem nadgryzionego jabłka. Polska natomiast… no, cóż… moim zdaniem Polska to kraj, w którym chrześcijaństwo się zwyczajnie nie przyjęło. Tak, wiem, około dziewięćdziesiąt procent katolików, bla, bla, bla, ale… uważam po prostu, że jesteśmy krajem ludzi religijnych, lecz w istocie niewierzących.
„Dopóki nie zaakceptujemy tego, że nasz świat jest nam w pełni łaskawy, dopóty nie staniemy się chrześcijanami. Samo tylko uczęszczanie na niedzielną mszę nie sprawi, że ktoś zostanie chrześcijaninem”[2].
Jednak – żeby nie doszło do nieporozumienia – wyjaśniam, że choć mit świętego Graala (mit – dla świeckich!) ma rodowód chrześcijański, autorowi chodzi o mity w znaczeniu znacznie szerszym – nie muszą one być ani chrześcijańskie, ani, tym bardziej, katolickie. Nie chodzi bowiem o nawoływanie do powrotu do tradycyjnych wartości religijnych.
„Czy nam się to podoba, czy nie, grupy budują swoją spójność dzięki totemom i tabu. Gangi opierają swoją tożsamość na symbolach: flagach, hasłach, sloganach, metaforach”[3].
Co zapewne szokujące…:
„Bohaterowie mogą być nędzni, wstrętni, grzeszni, tragiczni, ale nigdy nie są mali. Od czasu do czasu można spotkać kogoś uformowanego na kształt bohatera w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, chociażby na spotkaniach Anonimowych Alkoholików – być może są nędzni, ale na pewno nie mali. Bez wątpienia właśnie tam znaleźć można wartościowe dusze”[4].
Kolejna oczywistość (czy aby na pewno?), jedna z wielu zresztą:
„Jesteśmy sumą dobrych i złych nawyków z młodości, zachowań stosownych i niestosownych, młodzieńczych doświadczeń z masturbacją i pornografią, niewybrednych rozmów w szkolnej szatni, wstydu związanego z powiększającymi się genitaliami i owłosieniem łonowym”[5].
Ta akurat rodzi pytania i wątpliwości dotyczące naszej zdolności do przekroczenia progu niedojrzałości, wykorzystania przeszłości i zaakceptowania jej jako integralnej części własnej osobowości… Bo może nieustannie, acz bezsensownie, pakować będziemy siły i środki w przekonywanie innych, choć zapewne przede wszystkim samych siebie, że ja to nigdy… mnie to nie dotyczy…
„W poszukiwaniu Graala” jest książką znaczącą, która może stać się punktem zwrotnym życia. W czasie lektury pojawiają się różne wzniosłe myśli, krystalizują się dalekosiężne plany, kształt przybierają niewyjawione dotąd marzenia, ale – jak znam życie oraz inne budujące lektury – większość z nich rozwieje się przed świtem, ewentualnie, jeśli dobrze pójdzie, po tygodniu. Bowiem Rohr nie proponuje łatwej drogi, nie obiecuje spektakularnych sukcesów, a przede wszystkim nie zapewnia dobrego samopoczucia szybko (ważne!) i bez wysiłku. Mówi o szukaniu, nie o znajdowaniu.
Na koniec dwie uwagi.
1. Richard Rohr (franciszkanin, pisarz, kaznodzieja) często odwołuje się tu do Enneagramu – popularnego systemu definiowania typów osobowości; zapewne jednego z wielu. Warto przeczytać inną jego pozycję, którą napisał wspólnie z Ebertem Andreasem: „Enneagram. Dziewięć typów osobowości”, jednak absolutnie nie jest to niezbędne, by zrozumieć albo raczej doświadczyć przesłanie „Graala”.
2. „W poszukiwaniu Graala” to książka dla mężczyzn. Bez względu na to, jak bardzo się to feministkom podoba albo i nie podoba. Co oczywiście nie znaczy, że kobietom nie wolno jej przeczytać albo że nie warto – ależ wolno… może nawet coś tam z lektury wyniosą, ale… to jest książka dla mężczyzn.
---
[1] Richard Rohr, „W poszukiwaniu Graala”, przeł. Arkadiusz Korolik, wyd. Charaktery, 2016, str. 26.
[2] Tamże, s. 33.
[3] Tamże, s. 27.
[4] Tamże, s. 20.
[5] Tamże, s. 221.