"Usadzony przy barze skrzat kręci głową i nieśpiesznie dopija resztę grzańca. Oprócz niego na sali znajduje się jeszcze tylko para wilkołaków, a także siostrzenica właściciela tego przybytku (..)"
Tak. Jeśli chodzi o mnogość występujących w książce ras, to nie znam chyba drugiej takiej historii, która mieściłaby ich w sobie tyle co "Kropla magii" Oliwii Tybulewicz. W napisanej przez autorce serii przewijają się wampiry i wilkołaki, skrzaty i krasnoludy, i wszystkie stworzenia jednakowo zabierają głos. Cała plejada tych różnorodnych bohaterów spotyka się na neutralnym gruncie, jakim jest pub Luna, w którym pracuje zafascynowana tym światem Wioletta.
Mieliście już okazję ją poznać?
Wioletta to charakterna dziewczyna, która ma niebywały talent do popadania w tarapaty. Aż sie zastanawiam, jak ona to robi. Nie żebym chciała mieć podobnie, nie, mi wystarczy moja własna zdolność przyciągania kłopotów, która jednak nie równa się umiejętnościom głównej bohaterki "Kropli magii". Niemniej, Wioletta nie wydaje się jakoś szczególnie przejęta tym faktem, raczej dość spokojnie reaguje na przytrafiające się jej coraz to nowe, dziwne rzeczy. A przyznam, że dzieje się tu naprawdę dużo. W finałowym tomie wracamy do mających miejsce we wcześniej częściach wydarzeń, autorka dodatkowo rozwija je, na koniec po mistrzowsku gmatwając.
Przyznam, że ja bawiłam się przednio!
Spośród wszystkich stworzeń na pierwszy plan wysuwają się jednak wampiry, z którymi Wioletta ma możliwość współpracować. Cóż, tak po prawdzie, to raczej wątpliwa przyjemność, jednak w niektórych sytuacjach nie wypada odmawiać. Myślę, że akurat ta bohaterka doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wątek związany z tymi osobnikami jest oryginalny, choć nie pozbawiony też znanych nam już z literatury elementów, jak chociażby picie krwi czy nadnaturalna szybkość wampirów. W takich kwestiach autorka wierna jest tradycji, jednak nie boi się też eksperymentować, wprowadzając do fabuły książki, nowe, charakterystyczne wyłącznie dla "Kropli..." szczegóły.
Lektura tej powieści nie sprawiłaby mi takiej przyjemności, gdyby nie charakterystyczny, nie do podrobienia styl autorki. Wykreowana przez nią główna bohaterka patrzy na świat z dużą dozą ironii, przez co i my, czytelnicy, widzimy go niczym w krzywym zwierciadle. Dzięki temu sytuacje ukazane w książce, choć w dużej mierze dramatyczne, nie paraliżują czytelnika. Owszem, dociera do nas istota poszczególnych wydarzeń, jednak ich ciężar zdaje się być pomniejszony przez kpiące spojrzenie Wioletty. To świetny zabieg, dzięki któremu akcja powieści toczy się wartko, jednak nie ma ona w sobie takiego ładunku emocjonalnego, jak gdyby wszystko traktowane było na poważnie.
Muszę przyznać, że z przyjemnością wróciłam do tej historii i z rozrzewnieniem myślę o tym, że już nie będę miała okazji widzieć się z bohaterami serii. Nie ukrywam, że polubiłam Wiolettę i z radością bym się z nią jeszcze spotkała w obrębie tego samego uniwersum.
Moja ocena 8/10.