Dobre powieści o podróżach w czasie już dawno zaczęłam traktować jak jednorożce czy prawdziwe dziewice – może kiedyś istniały, ale dzisiaj już zdecydowanie wyginęły. Niestety, zazwyczaj pisarze nie potrafią logicznie uargumentować teorii podróży w czasie, a już sam temat jest dość grząskim gruntem na powieść. Oddzielną sprawą pozostaje modny ostatnio temat końca świata, który w swojej najpopularniejszej formie miałby nastąpić 21 grudnia 2012, czyli 4 ahau 3 kankin lub 13.0.0.0.0. według rachuby Majów. Właśnie wokół tej przepowiedni oraz podróży w czasie obraca się najnowsza powieść Briana D'Amato.
Jed DeLanda jest potomkiem Majów. Matka od dziecka przekazywała mu przetrwałe szczątki pradawnej i tajemniczej kultury jednej ze wspanialszych cywilizacji Mezoameryki. Gra Ofiarna od samych swoich początków była jej istotnym elementem. Ta niezwykle skomplikowana planszówka jest zdecydowanie czymś więcej niż tylko zabawą. Grę Ofiarną wykorzystuje się przede wszystkim do przepowiadania przyszłości. Ma to oczywiście swoje skomplikowane zasady, ale autor postarał się, aby wszystko mniej lub bardziej wyjaśnić. Jed, chociaż nie znosi autobiografii, barwnie opowiada o swojej przeszłości. O dzieciństwie, które z powodu hemofilii spędził głównie w szpitalach, o Pustynnym Psie, a także o Gwatemalskiej rewolucji bananowej z 1954 roku. Los pchnął go jednak szczęśliwie do Stanów Zjednoczonych, gdzie wkrótce poznał specjalistę od modelowania matematycznego, Taro Mora, prowadzącego badania nad grami. Owe studia doprowadzają ich do niezwykłych wniosków, w wyniku których uwaga naukowców skupia się właśnie na Grze Ofiarnej. Wszystko ulega zmianie, gdy sławnemu badaczowi kultur Ameryki Łacińskiej, Michaelowi Weinerowi, udaje się odszyfrować i przetłumaczyć Codex Nurnberg, starożytną księgę zawierającą wyniki rozgrywek Gry Ofiarnej bądź - jak woli się popularniej sądzić – przepowiednie Majów kończące się właśnie z dniem 21 grudnia 2012. Chociaż ta data budzi ogólną grozę, uwaga Jeda skupia się na jednej z bliższych, zawierającej zawiłą wizję prowadzącą do prawdopodobnej katastrofy w Disneylandzie. Czy teorie Jeda się sprawdzą? Czy będzie w stanie im zapobiec?
Już sam początek książki wydaje się być jednym wielkim spoilerem: Jed trafia do przeszłości, gdzie okazuje się, że coś nie do końca poszło według planu naukowców. Później akcja przeskakuje w przeszłość (czy raczej przyszłość), a większą część książki stanowi droga, która zaprowadziła bohatera właśnie w to miejsce. A do rzeczonego roku 664 fabuła przenosi się dopiero pod koniec powieści.
Powieść D'Amato etykietowana jest różnymi gatunkami, od thrillerów fantastycznych, po powieści sensacyjne. Jednak zdecydowanie nie brakuje tu ani sensacji, ani fantastyki. "Królestwo Słońca" jest napisane lekkim, barwnym językiem. Często odwołuje się nie tylko do opisu wyglądu, ale także do wrażeń pochodzących z mniej wykorzystywanych przez pisarzy zmysłów: zapachu i dotyku. A w tekst powplatane są zdania w języku hiszpańskim, cholskim, a nawet niemieckim czy francuskim. Ciekawostką może być również to, iż nad redakcją polskiej wersji książki pracowała Ewa Białołęcka, słynąca już na rynku polskiej literatury fantastycznej z błyskotliwego i sarkastycznego języka swoich powieści. Nie wiem, czy to nie pod wpływem autosugestii, ale zdecydowanie dało się trochę wyczuć między wierszami jej styl pisania. Oczywiście muszę zaznaczyć, że chodzi mi tu głównie o wszelakie niuanse słowne, które często stają się pułapką dla tłumaczy.
Brian D'Amato jest artystą współpracującym m.in. z Harper's Bazaar, Index, Vogue, Flash Art oraz najczęściej Artforum. Dlatego dziwić może surowa "matematyczność" powieści oraz mnogość naukowego języka i skomplikowanych, ale dość nowatorskich teorii podróży w czasie. W książce fakty mieszają się z fikcją, przechodząc z jednego do drugiego tak subtelnie, że z czasem można się zagubić w tym, co wydarzyło się naprawdę, a gdzie zadziałała wyobraźnia D'Amato. Ja na początku miałam wręcz wrażenie, że powieść powstała kilka, jeżeli nie kilkadziesiąt lat temu, a jej autor dość optymistycznie ocenił tempo rozwoju technologii. Niemniej w powieści nie brakuje ciekawostek z wielu dziedzin, jednak przed dzieleniem się nimi, polecam sprawdzić ich wiarygodność!
Wypada mi również wspomnieć co nieco o samym Jedzie, jest bowiem postacią dość zgrabnie skonstruowaną. To zdziwaczały samotnik, który zdaje się przedkładać towarzystwo egzotycznych ryb nad innych ludzi. Do tego jest podszyty tchórzem, ale lata nauki o jego starożytnych przodkach oraz ich kulturze poskutkowały ponadprzeciętnymi umiejętnościami matematycznymi. I chociaż życie w Stanach oswoiło go z technologią, bez której momentami nie może się obejść, to pozostaje w nim też nuta staroświeckiego romantyka. Jed bez ogródek, nie zważając na poprawność polityczną czy w ogóle jakąkolwiek poprawność, opisuje swoje wrażenia i działania. Wszystko to dodaje książce zarówno kolorytu, jak i dynamiki.
"Królestwo słońca" to przyjemna, acz ostra i brutalna powieść, która mam nadzieję wielu, tak jak i mi, umili niejeden wieczór. Należy się tu również słowo gratulacji dla Fabryki Słów za efektowność wydania. Dawno już nie było mi dane z tak czystym sumieniem polecić powieści wszystkim lubiącym akcję, teorie spiskowe (w książce pojawiają się nawet mormoni!) czy po prostu dobrą książkę. A nawet jeżeli treść wam nie przypadnie do gustu, nie będziecie żałować zakupu, bo "Królestwo słońca" przyjemnie prezentuje się na półce.