Powieści historyczne czytuje od dobrych kilku lat. Przygodę z tym gatunkiem literackim rozpocząłem rodzima klasyką, czyli (jakżeby inaczej) „Trylogią” Sienkiewicza. Później „połknąłem” m.in. „Dzieci Graala”, „Trylogię husycką” Sapkowskiego oraz doskonałe tomy opisujące przygody Kacpra Ryxa. Po serię Druona nie miałem okazji sięgnąć zniechęcony tematyką oraz archaicznością polskich wydań. Okazja pojawiła się jak przysłowiowy grom z jasnego nieba ponieważ Wydawnictwo Otwarte sprawiło czytelnikom niemała gratkę wydając „z kopyta” pierwsze trzy tomy powieści. Do tego w przystępnych cenach i eleganckich, twardych oprawach.
Pierwszy tom, w sumie siedmioksięgu, opisuje losy Filipa Pięknego, czyli tytułowego Króla z Żelaza. Nie jest to jednak miły i wymuskany goguś a jego przydomek chyba został wymyślony na przekór władcy. Opisywany przez Druona Filip to intrygant i dwulicowy watażka w dodatku chciwy i podstępny. Zagrabienie skarbu templariuszy staje się jego głównym modus operandi a chęć władzy toczy go niczym jakaś średniowieczna choroba. W sumie nie ma się co dziwić, że został przeklęty. Jakub de Molay nie rzucił słów na wiatr.
Oprócz fanatycznego władcy w powieści pojawiają się liczne postacie. Bez nich , jak wiemy, nie byłoby porządnej powieści historycznej a jedynie teatr jednego aktora. Mamy więc na arenie dziejów sędziego królewskiego Nogareta, który ślisko i sprawnie przeprowadził proces templariuszy, Izabellę Francuską, czyli „wilczycę”, która na kartach powieści udowadnia, że średniowieczne kobiety miały coś do powiedzenia, nie tylko w kwestii przędzy, kołowrotka i najnowszej mody oraz zapalczywego i walecznego Roberta D’Artois. W ogóle, muszę stwierdzić, że cala powieść przypomina jeden wielki roztańczony, średniowieczny korowód, znany choćby z obrazów Breughla. Postaci jest tu tyle, że mniej więcej od polowy lektury trzeba się mocno pilnować i nie zgubić licznych pobocznych wątków. Na szczęście autor lub wydawca (tego nie wiem) zaopatrzył czytelników w leksykon osób oraz drzewa genealogiczne, dzięki którym nie zgubimy się w gąszczu postaci i ich losów.
Powieść czyta się dosyć lekko, lecz trzeba jej poświęcić dość dużo czasu. Nie polecam odrywania się na dłuższy czas, bo później trudno jest zasiąść do lektury z powrotem. Nie ma w powieści jakiejś przykuwającej uwagę akcji czy wyczynów znanych z powieści o Muszkieterach czy Ryxie. Łatwo więc popaść w nudę i zniechęcenie. Podobno poprzednią wersję, przetłumaczoną przez innego translatora czytało się dużo trudniej, ponieważ powieść zawierała liczne archaizmy i pokręcony język. Jak dla mnie rezygnacja z owych była doskonałym posunięciem. Obawiam się iż ich pozostawienie skutecznie „zamordowało” by tą reedycje i nie pomogłaby tu ani cena ani piękna okładka.
Mnie osobiście powieść nie powaliła na kolana, a nawet miejscami nudziła. Nie wiem, czy był to skutek nadmiernej historyczności (paradoks), czy może braku akcji. Niemniej jednak powieść ma „coś” w sobie i jest od dobrych kilkunastu lat w kanonie literatury gatunku. Nie mnie ten kanon oceniać. Reasumując – zajadły miłośnik znajdzie w „Królu z żelaza” coś dla siebie, nie polecam jednak powieści osobom dopiero zaczynającym przygodę z powieścią historyczna. Mogą się skutecznie zniechęcić.