Tą specyficzną publikację (bo w zasadzie ciężko tu użyć słowa książka) dostałam kiedyś w prezencie. Początkowo zaciekawił mnie sam pomysł. Przypomina bardziej dziennik, notes, a może nawet brudnopis niż książkę w pełnym tego słowa znaczeniu, gdyż czytania jest tam niewiele.
Sama forma przypomina mi coś w rodzaju pseudo-książkowego happeningu, który swoim nietuzinkowym formatem ma za zadanie wyzwolić pokłady kreatywności w posiadaczu takiego egzemplarza. Ta kreatywność, zgodnie z zamysłem autorki, ma być wyzwolona przez tytułowy „BAŁAGAN” który w moim odczuciu jest jednoznaczny z niszczeniem „książki”, za którą w jednej z najbardziej znanych księgarni zaczynającej się na literę E…. trzeba jednak zapłacić wcale nie małe pieniądze. Cóż mogę powiedzieć, czy taki zakup dałby mi poczucie satysfakcji mądrze i dobrze zainwestowanych złotówek? Wątpliwe… .
Głównym zamysłem tej pozycji, jak rozumiem, jest wzbudzenie kreatywności w poukładanym umyśle poprzez wprowadzenie chaosu, który ma być swego rodzaju wyjściem poza strefę komfortu dla osób, które lubią mieć wszystko pod kontrolą. Z drugiej strony wspomniany brudnopis w dużej mierze prowadzi posiadacza za rączkę instruując jak, czym i w jakich warunkach ma zrobić rzeczony BAŁAGAN w swoim egzemplarzu (np. bazgranie czegoś będąc w jadącym pojeździe itp). Przewidziane jest również wykorzystanie wszelkich najróżniejszych plastycznych materiałów, które mają tendencje do zostawiania brudnych śladów (tak, możesz poświęcić stronę lub kilka na wysmarowanie jej keczupem jeśli akurat zajadałeś kanapkę przeglądając „Bałagan”; rzekłabym nawet, że jest to mile widziane ). To samo z pomysłami typu gniecenie i wyrywanie stron.
Osobiście wydaje mi się, ze jestem osobą dosyć kreatywna, maluję i tworze grafiki komputerowe. Czy „BAŁAGAN” wyzwolił we mnie jakieś wybuchy kreatywności lub chociaż poczucie satysfakcji ze stworzenia czegoś nietuzinkowego? Zupełnie nie. Mimo całej filozofii (lub też nadinterpretacji) stojącej za pomysłem na tego rodzaju „książkę”, ja miałam jedynie poczucie, ze to zwyczajne niszczenie i wandalizm na wydanej i wydrukowanej publikacji. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to ogromne marnotrawstwo papieru, który mógłby być zadrukowany bardziej wartościową literaturą.
Ponadto nieustannie towarzyszyła mi gorzka refleksja, że jest wiele zdolnych dobrze piszących ludzi, którzy nie mogą przebić się w wydawnictwach i piszą do szuflady, podczas gdy coś takiego zostało wydane, i to nie małym nakładem. Wydaje się, że dobry marketing to jednak podstawa, a wielu konsumentów pod wpływem impulsu jest w stanie kupić cokolwiek, jeśli określimy to mianem bestsellera i dobrze wyeksponujemy w księgarnianej witrynie już od samego wejścia. Nie dokończyłam swojego dzieła w „Bałaganie”, wydawało mi się to zupełnie bezużytecznym pomysłem na którym raczej nie skorzystam. To wydanie, jak również poprzedzający je i szeroko znany tytuł „Zniszcz ten dziennik” określiłabym raczej jako wydawniczo-psychologiczny eksperyment niż jako książkę.
Do mnie ten pomysł nie trafia. Nie podrzuciłabym też tego nastoletnim siostrzeńcem czy dzieciom. Kolorowo i pozytywnie bałaganić i wyżyć się można na płótnie, na kartce z bloku, brystolu czy przeznaczonym pod graffiti murze, dlaczego więc robić to akurat w książce? Podsumuję to krótko: nie wszystko co dobrze się sprzedaje jest dobre.