Kiedy po raz pierwszy książka rzuciła mi się w oczy to pomyślałam, że tytuł musi być grą słów, „Kot Syjonu” w połączeniu z intrygującą okładką podsuwał mojej wyobraźni wizję seksownie przechadzającej się kobiety, uwodzącej wdziękami i gracją kocicy, ewentualnie jakiś wielocyfrowy kod do wzgórza w Jerozolimie. Domysłów było wiele i proszę mi wierzyć, że byłam niesamowicie zaskoczona, że w „Kocie Syjonu” naprawdę chodzi o kota.
Były policjant, obecnie detektyw dostaje niecodzienne zlecenie. Bialas – z pochodzenia Polak – zostaje zatrudniony przez tajemniczą hrabinę Chattearstone. Owa dama życzy sobie, aby znalazł dla niej odpowiedniego kota. Zajęcie iście niegodne dla jego profesji, jednak po kilku dość istotnych argumentach przyjmuje sprawę. W międzyczasie dochodzą mu dodatkowe zajęcia, ktoś kogoś szantażuje, wypływa sprawa zabitego obok posiadłości hrabiny przedsiębiorcy, znika znany architekt oraz pojawia się milioner z przeszłością międzynarodowego aferzysty.
Jerzy A. Wlazło – dziennikarz prasowy i radiowy - stworzył książkę na wzór surrealistycznego obrazu. Na stronach powieści przewijają się unikatowe postacie, tworzone na zasadzie kontrastów, niekonwencjonalne, często wzbudzające zdziwienie. Gdzieś obok tego żyje sobie nasz bohater, który z żarzącym się cygarem i ulubioną brandy przypomina gwiazdora starych czaro-białych filmów. Białas to prawdziwy oryginał, wydaje się być niedostępnym gburem, wiecznie skacowanych, a do tego z wybitnie ironicznym spojrzeniem na świat. Tylko sobie znanym sposobem udaje mu się przemierzać rewiry mrocznego miasta i w miarę racjonalnie tropić ślady. Należy pamiętać, że detektyw jest uczciwym, wrażliwym facetem - tylko broń Boże nie mówcie mu tego – który otacza opieką nieszczęśliwego, małego chłopca Chucka oraz tkwi w ciekawej relacji z policjantką Carol.
„Kot Syjonu” to powieść w stylu noir. Książka jest klimatyczna, panuje w niej mroczny nastrój, mamy wrażenie, że wszystko leniwie sunie się w mroku miasta, a chodniki spowite w blasku ulicznych latarni, pobrzmiewają śmiechem dziewcząt występujących w nocnych lokalach. Niepewność towarzyszy czytelnikowi od pierwszych stron książki, wszystko z czym się spotykamy to pozory, nikt nie jest tym za kogo się podaje, na szczęście Białas między tymi zakamuflowanymi zdarzenia przewija się ze sprytem komandosa i wdziękiem baletnicy.
Narracja pierwszoosobowa w wykonaniu byłego policjanta to mistrzostwo świata, jego sarkastyczne komentarze dodają smaczku lekturze, sprawiając że powieść czyta się z lekkim uśmiechem na ustach. Autor bawi się słowem, tak sprytnie operuje żartem oraz środkami stylistycznymi, że lektura tej książki jest niebywale ciekawa.
Mroczna sceneria powieści w połączeniu z intrygującymi faktami wypływającymi na światło dziennie, suspensem, oraz kotem nie kotem, wzmaga dramaturgię wydarzeń i powoduje, że walijska wyspa Anglesey wydaje się być miejscem z nie tego świata. Pomimo, że książka jest interesującą i wciągającą lekturą, to miłośnicy prostych konstrukcji oraz chronologicznie ułożonych treści, mogą mieć problemu z odnalezieniem się w fabule. Proponuję nie zrażać się tym, bo gra jest warta świeczki.
„Kot Syjonu” jak najbardziej polecam, jest to bardzo dobra powieść detektywistyczna, wymykająca się lekko z klasycznej formy, jednak jej charakter oraz nastrój sprawia, że doświadczamy ciekawych wrażeń.
Moja ocena 5/6