Nie wiem jak Wy, ale dla mnie nie ma nic lepszego niż wypad do lasu i możliwość odcięcia się - choć na kilka godzin - od miejskiego zgiełku, cywilizacji i ludzi. Z plecakiem na plecach, z aparatem na szyi, z busolą w kieszeni, ubrany w moro, znikam między drzewami usiłując wytropić ciekawe kadry, zmęczyć nogi i oczyścić umysł. Sami rozumiecie, jako leśny włóczykij, lasu szukam też w książkach, po które sięgam. Lubię ten motyw zarówno w horrorach, jak i thrillerach. Las ma bowiem w sobie tajemnice, jakiś rodzaj nieuchwytności, co już robi klimat.
Mark Edwards, którego polski czytelnik może kojarzyć jako współautora powieści
Śmiertelna terapia, zabiera Czytelnika do nowego ośrodka wypoczynkowego o nazwie "Płytkie zdroje". Dwadzieścia lat temu było w tym miejscu pole namiotowe, dziś są drewniane domki campingowe i nowy właściciel, który gwarantuje swoim gościom sporo atrakcji pośrodku leśnej głuszy. Do "Płytkich zdrojów" właśnie przyjeżdża Tom ze swoją nastoletnią córką Frankie. Wakacje w lesie? Frankie jest średnio zadowolona, ale - na miłość boską - to nastolatka, więc nie wymagajmy od dziewczyny zbyt wiele. Tak czy inaczej, zaczyna się niewinnie i wkrótce Tom poznaje niesławną historię tego miejsca. Otóż, trzeba Wam wiedzieć, że prawie dwie dekady temu doszło tu do podwójnego morderstwa, a sprawcy nigdy nie ujęto, w dodatku legendy głoszą, że te lasy są nawiedzony, a jakby tego było mało, niebawem Frankie i jej nowo poznany kolego Ryan narażają się miejscowym dzieciakom. I to - jak się okazuje - jest ich największy błąd, bo te "miejscowe dzieciaki" są chodzącym zaprzeczeniem normalności. Mówiąc wprost: są zdrowo popier...e, a z takimi trzeba jak ze starą sowiecką bombą - ostrożnie i na dystans.
Wiecie, pierwsze skojarzenie, jakie wpadło mi do głowy, gdy zacząłem czytać
Głuszę, to
Piątek trzynastego, który pierwszy raz widziałem jako nastolatek. Pamiętam, czekałem pół piątkowej nocy, aby obejrzeć go w telewizji. Wtedy chyba nadawał to TVN, zresztą nieważne.
Głusza ma podobną, żeby nie powiedzieć bliźniaczą scenerię oraz historię sprzed lat, którą można opowiadać nocą przy ognisku, mając pewność, że ktoś na pewno się wystraszy. Ale właściwie na tym podobieństwa do kultowego i klasycznego już slashera, się kończą.
Głusza bowiem, to thriller, a nie horror, w którym źródło zagrożenia nie jest wcale oczywiste i na pewno nie przywdziewa hokejowej maski.
Głusza, to jedna z tych historii, której trzeba dać więcej czasu, by mogła się rozkręcić. Pierwszych sto, może sto dziesięć stron, raczej nie chwyta za gardło. Akcja znacząco przyspiesza dopiero po przekroczeniu setki, ale uważam, że warto przebrnąć nawet przez te fragmenty, które na pierwszy rzut oka wydają się nie wnosić niczego do fabuły.
Głusza, to mroczna opowieść o nie do końca wyjaśnionym podwójnym morderstwie sprzed dwóch dekad i nowym początku, na który cień rzuca przeszłość. To także opowieść o sile słowa, a także o odpowiedzialności za to co mówimy i piszemy. Wybaczcie, że jestem taki enigmatyczny, ale nie chcę Wam zbyt wiele zdradzać.
Najnowsza powieść Marka Edwardsa, to thriller pełną gębą, który może i nie zdołał mnie zaskoczyć, ale wciągnąć i owszem.
Głusza, to bowiem jedna z tych opowieści, która urzeka klimatem i scenerią, a także tajemnicami, jakie mogą skrywać tylko małe społeczności.
Głusza to, w mojej ocenie, książka co najmniej dobra. Mark Edwards napisał przyzwoitej jakości czytadło, które dostarczyło mi sporo rozrywki. Jeżeli więc szukacie odskoczni od bardziej ambitnych lektur, dzieło Edwardsa wydaje się wyborem w sam raz.
© by
MROCZNE STRONY | 2022