Suzanne Collins to amerykańska pisarka, która zasłynęła na świecie napisanym przez siebie cyklem powieściowym o podziemnym świecie pt. „The Underland Chronicles”. Jej trylogia „Igrzyska śmierci” także zdobyła uznanie w wielu krajach, stając się prawdziwym bestsellerem i przez wiele tygodni utrzymywała się na listach najpopularniejszych książek „The New York Timesa”, zdobywając świetne recenzje. Trylogia ta opowiada nam historię Katniss, nastoletniej mieszkanki Dwunastego Dystryktu, który znajduje się w futurystycznym państwie Panem. Mimo iż udało jej się przeżyć Ćwierćwiecze Poskromienia, to jednak jej dom został brutalnie zmieciony z powierzchni ziemi, a sama Katniss wraz z rodziną i ocalałymi mieszkańcami Dwunastego Dystryktu zmuszona jest przenieść się do Trzynastki, legendarnego, podziemnego dystryktu. Tam zgadza się zostać tytułowym Kosogłosem – symbolem oporu przeciw kapitolińskiemu tyranowi. Bunt zaczyna robić się coraz większy, jednakże obalenie Kapitolu nie jest łatwym zadaniem, tym bardziej, że nie ma on zamiaru zbyt łatwo się poddawać, a sam Prezydent Snow ma parę asów w rękawie. Katniss musi zmagać się także z własnymi demonami, które nie dają jej spokoju oraz z wydarzeniami z przeszłości, które rzuciły cień na jej teraźniejsze życie.
Czytanie „Kosogłosa” wywoływało we mnie wiele emocji, jednakże nie mogę w pełni stwierdzić, że jestem tą książką zachwycona. Owszem, trylogia należy do jednych z najwspanialszych książek, jakie kiedykolwiek dane mi było przeczytać, aczkolwiek trzecią częścią nie jestem w pełni usatysfakcjonowana. Czuję teraz pewien niedosyt, po części czuję także, że autorkę stać było na więcej, dużo więcej. Spodziewałam się przede wszystkim jakiegoś spektakularnego zakończenia, które wbije mnie w fotel i nie pozwoli myśleć o niczym innym, tylko o tym, co właśnie się w tej książce wydarzyło. Owszem, zakończenie było bardzo ciekawe, ale nie zszokowało mnie i z tego powodu czuję się trochę zawiedziona. Odnośnie fabuły muszę przyznać, że tutaj także moje oczekiwania były trochę inne. Przede wszystkim oczekiwałam szerszego wglądu na całą rebelię, życie poszczególnych dystryktów, Kapitolu, Prezydenta Snowa i jego planów, więcej walki i konspiracji, a tych dwóch ostatnich czynników niestety trochę mi brakowało. Byłoby także ciekawie, gdyby pani Collins pokazała nam, jak wygląda cały świat, a nie tylko państwo Panem. Wiemy, że powstało ono na ruinach Ameryki Północnej, aczkolwiek co z pozostałymi kontynentami?
Akcja, która ma miejsce w tej książce, a przede wszystkim wojna, wywarła wielki skutek na osobowości Katniss. W poprzednich częściach bohaterka była żywszą, bardziej energiczną osobą. Posiadała tę ikrę, która sprawiała, że Katniss naprawdę żyła, była prawdziwa, realna. Rzeczywista. W „Kosogłosie” wszystkie tragiczne wydarzenia oraz straszna przeszłość spowodowały, że dziewczyna stała się niemalże wyprana z emocji, była pusta. Jedyne, co odczuwała, to cierpienie, ból i strach przed tym, co może się wydarzyć i przydarzyć jej najbliższym. Nie było miejsca na radość i szczęście, a straty poniesione w tej rebelii były naprawdę wielkie. Nie obyło się oczywiście bez ofiar i tutaj chciałam wyrazić swój podziw wobec autorki, która nie boi się uśmiercić żadnego bohatera, co często podczas czytania „Kosogłosa” wywoływało we mnie smutek i niekiedy łzy. Całą historię osnuwa otoczka smutku, strachu i cierpienia. Ponury nastrój utrzymuje się przez cały czas, podczas czytania silnie na mnie oddziałując.
„Czy chcesz, czy chcesz
Pod drzewem skryć się też?
W naszyjniku ze sznura u boku mego nie czekaj pomocy.
Dziwnie już tutaj bywało,
Nie dziwniej więc by się stało,
Gdybyśmy się spotkali pod wisielców drzewem o północy.”*
Bunt wywołany w poprzednich częściach rozrósł się do gigantycznych rozmiarów i pociągnął za sobą wiele, często niewinnych, ofiar. Trybuci, ich rodziny, kapitolińskie dzieci oraz kapitolińczycy, mieszkańcy poszczególnych dystryktów, rebelianci. Nie sposób zliczyć, jak wiele osób poległo, jednak faktem jest, iż na ich prochach zbudowany został nowy świat i dzięki nim ludzie otrzymali nowe życie. Czy lepsze, czy gorsze – nie można tego stwierdzić, jednak na pewno znajdą się osoby, które będą chciały to piękno unicestwić i stworzyć kolejne piekło być może w postaci Głodowych Igrzysk, podczas których ludzie będą upajać się śmiercią niewinnych dzieci, walczących na arenie o przetrwanie. Suzanne Collins z niezwykłą precyzją ukazała brutalność świata, a przede wszystkim ludzi i najsmutniejsze w tym jest to, iż niemalże każdą część tego zła, w jakiejkolwiek postaci, odnaleźć można w ówczesnym świecie.
Nie bardzo potrafię podzielić się moimi emocjami odnośnie tej książki, głównie dlatego, że sama nie jestem w stanie ich nazwać. Z pewnością mogę przyznać, że po przeczytaniu „Kosogłosa” czuję nieuzasadnioną pustkę i nostalgię, ale przede wszystkim złość na to, jakie było zakończenie. Chodzi tutaj tylko o to, że nie spełniło moich oczekiwań i było zupełnie inne od tego, jak je sobie wyobraziłam, jednak nie mogę winić za to autorki. Stworzyła ona tak cudowny świat, aczkolwiek pełen cierpienia i brutalności, że mimo wszystko słodko-gorzkie zakończenie jest doskonałym uwieńczeniem całej historii, mimo mojego niezadowolenia. Zostało w nim zawarte praktycznie wszystko. To, jak wielkie blizny pozostawia wojna, często niewidzialne dla ludzkiego oka, jednakże diametralnie zmieniające życie danego człowieka o 180 stopni. Także to, że przyjaźń jest łańcuchem niezwykle kruchym i nie ważne, jak wielka i niezniszczalna mogłaby się wydawać, często wystarczy maleńka iskra, żeby wywołać ogień i zniszczyć tę cudowną więź. Jestem wdzięczna autorce, że stworzyła tak wspaniałą historię, której na pewno długo nie zapomnę i z pewnością nie raz do niej powrócę.
„Nazywam się Katniss Everdeen. Dlaczego nie zginęłam? Powinnam nie żyć.”**
* Kosogłos, Suzanne Collins, Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 2010, str. 122
** Tamże, str. 357