„Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.”*
Gdy wszyscy oczekują od ciebie siły, wytrwałości i tego, że zrobisz wszystko co ci każą, a ty masz tylko ochotę zwinąć się w kłębek i zapomnieć o całym świecie, nic nie jest proste. Każdy ruch i decyzja jest wysiłkiem, bo wszystko co miałaś zostało ci odebrane, nawet serce i uczucia. Pozostała tylko nadzieja, która czasem może nie wystarczyć…
Po ostatnich Igrzyskach Katniss trafia do Trzynastego Dystryktu gdzie natychmiast zostaje przewieziona do szpitala, po tym co przeżyła dziewczyna się załamała. Nie pomaga jej świadomość, że Peeta został uwięziony przez Kapitol i znając życie torturowany. Po kilkunastu tygodniach dziewczyna dochodzi do siebie, ale jej chwila umiarkowanego spokoju nie trwa długo. Wielkimi krokami zbliża się walka o wolność, ale potrzebny jest przywódca, ktoś kto będzie kojarzył się z buntem, odwagą i samozaparciem. Tym kimś ma być ona – Katniss. Tylko czy podoła zadaniu, które jest trudne dla dorosłego człowieka?
Swego czasu o serii Suzanne Collins było bardzo głośno, tak naprawdę to nadal jest, tyle, że nie ma już wokół niej takiego szumu jak na samym początku. Początkowo w ogóle mnie ona nie interesowała i dopiero dwa lata później zabrałam się za jej czytanie. Byłam ciekawa czy rzeczywiście jest to taki fenomen, jak się naczytałam. Pierwsze dwie części przeczytałam od razu, ale trzecia musiała poczekać na swoją kolej kolejny rok.
O ile pierwsza i druga część mi się podobała (choć zaznaczam, że nie uważam tej trylogii za fenomen) o tyle ta mnie strasznie rozczarowała i zniechęciła. Wydaje mi się, że Collins tworząc zakończenie robiła to na siłę i po łebkach. W książce jest więcej opisów niż dialogów i akcji. Nie brak w niej logiki i spójności, ale odczuwa się, że powieściopisarka na siłę chce zrobić tę część jeszcze lepszą, bardziej emocjonującą. W dalszym ciągu zachwycają opisy miejsc, którym naprawdę nie ma czego zrzucić. Niestety brak akcji jest bardzo odczuwalny, mało kiedy coś się dzieje, przez większość książki, a końcówka, choć bardziej dynamiczna, nie wyróżnia się niczym specjalnym. O bohaterach mogę jedynie powiedzieć, że byli na tyle nijacy, że od momentu gdy ją czytałam do teraz mam jakieś mgliste wspomnienia z nimi związane.
Nie spodobała mi się ta książka, strasznie mi się dłużyła, a niektóre opisy z premedytacją omijałam. Nie zżyłam się z bohaterami, nie wczułam w akcję. Czytałam aby skończyć i mieć czyste sumienie, że nie porzuciłam książki w połowie. Nie twierdze, że ta książka to jakiś badziew. Coś tam się w końcu dzieje, jakaś akcja i emocje są, ale jak dla mnie to zdecydowanie za mało. Wystawiłam taką, a nie inną ocenę za spójność wydarzeń i realistyczne opisy, bo tego nie zabrakło i w tej części. Cieszę się, że to już koniec, bo po kolejną część pewnie nigdy bym nie sięgnęła. Chciałabym napisać coś więcej, ale tylko tyle przychodzi mi na myśl po takim czasie.
„Kosogłos” to dla mnie najgorsza część trylogii. Wszystkie zarzuty wobec tej książki wymieniłam powyżej także nie będę się powtarzać. Moim zdaniem „W pierścieniu gnia mogłoby być bardziej rozbudowane i na nim się zakończyć. Ani nie polecam, ani nie odradzam – ci co czytają serię i tak zapewne po nią sięgną, by poznać zakończenie.
*cytat pochodzi z „Kosogłos” S. Collins