"Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu" to druga książka w dorobku
autora ukrywającego swoją tożsamość pod pseudonimem Harosław Jaszek, czy podobieństwo do twórcy wojaka Szwejka jest zamierzone nie wiadomo. Jedno jest pewne, zbieżność z czeskim pisarzem to nie tylko analogia w imieniu i nazwisku, ale przede wszystkim w klimacie książek – satyrycznym, ukazującym absurdy rzeczywistości, w której przyszło żyć twórcom i nie tylko im. Autoironia towarzyszy czytelnikowi od pierwszej do ostatniej strony, bez momentu przerwy i ze stałym, wysokim, natężeniem.
Wymarzona droga do kariery w światowym koncernie stoi otworem dla głównego bohatera. Gdy już prawie zapomniał o rozmowie kwalifikacyjnej dostaje informację, że upragniona praca jest w zasięgu jego ręki, to co wydawało się tylko marzeniem spełnia się. Pierwszy dzień w pracy jak i kolejne tylko potwierdzają to co można zobaczyć w telewizji - profesjonalizm, dbanie o pracownika, wysokie standardy (oczywiście zgodne z ISO) no
i kierownicze stanowisko, a ostrzeżenia współpracowników są traktowane jako przejaw
zazdrości. W końcu międzynarodowa firma to niebo w pracowniczym świecie, nie to co
zatrudnienie w małej firmie gdzie wszystko jest prowizoryczne. W nowym miejscu pracy
wszystko ma swoją procedurę działania, nic nie jest pozostawione przypadkowi, jakby nie
było zasady norm jakości zobowiązują, a jeżeli już coś idzie nie tak jak powinno to winna
temu jest firma zewnętrzna. Witaj w raju nowy pracowniku, na stanowisku kierownika, gdzie
zarządzać będziesz tylko i wyłącznie sobą - w końcu taka nazwa stanowiska brzmi poważniej niż specjalista!
Otwieracze rządzą światem, chciałoby się powiedzieć po kilkunastu stronach książki, a nimi zebrania, audyty, maile z rozporządzeniami do zarządzeń. Biurokracja ma się dobrze, no ale przecież nie można tak określić ją, bo to nie czasy socjalizmu - chociaż slogany ze ścian biurowca są jakże podobne do tych z przeszłości. Magia image`u wypracowanego przez dział marketingu korporacji działa nie tylko na zewnątrz, ale także na personel, szczególnie na głównego bohatera. Zauroczenie wzrasta wprost proporcjonalnie do liczby przepracowanych dni, a nawet lat, w nowym miejscu. Po prostu pracować i nie szukać nowej posady, po co jak ta daje pełną satysfakcję, no może trochę różniąca się od wyobrażeń z przeszłości, ale procedury korporacyjne mają się dobrze, jak nawet nie lepiej. Zdrowy rozsądek mógłby wytłumaczyć rotacje kadr, jednak ten organ skrył się w cieniu radości z pracy w koncernie i jakoś nie chciał z niego wyjść, nie był zgodny z myślą przewodnią i procedurami poaudytowymi. Wszystko co dobre zawsze się kiedyś kończy i o tym też niestety przekonuje się korporacyjne zwierzę.
"Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu" to satyryczny portret pracy
w międzynarodowej firmie, przedstawiony w formie propagandy sukcesu podobnie jak w
starych kronikach filmowych. I w jednym i w drugim liczyła się wspólna praca, a człowiek
podobno był najważniejszy, oczywiście gdy działa w ramach procedur. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie przez głównego bohatera co tylko podkreśla "autentyczność" przeżyć. Nie ma tam obalania lub potwierdzania korporacyjnych mitów czy też legend, coś takiego jak wyścig szczurów też nie jest wspomniany, przecież to jedna szczęśliwa rodzina, jak ze spotu reklamowego. Czytelnicy, którzy są nastawienie na sensacyjne wątki czy też bardziej "soczyste momenty" raczej ich nie doświadczą, za to poznają codzienną rzeczywistość tak różną od tej przedstawianej w programach ekonomicznych, a raczej bliższą tej kabaretowej. Dla tych, którzy znają od kulis pracę w korporacji jest to okazja spojrzenia z perspektywy "przymrużenia oka" na własne doświadczenia, a dla pragnących dopiero dostąpić tego "raju" to może być przysłowiowa "szklanka wody przed".
Książka ta pomimo, że w swym tytule nie ma słowa „przewodnik” to jak najbardziej może jako taki służyć, dlaczego? Ponieważ daje czytającym oprócz ogromnej dawki humoru także kilka sposobów jak przetrwać w koncernowej dżungli i nie utracić dobrego samopoczucia. Znajomość kilku tricków może być pomocna w najmniej oczekiwanych sytuacjach, w końcu czytanie powinno wzbogacać naszą wiedzę, tę o korporacjach również. A co z tytułowym, przypadkowym, upadkiem, przed którym każdy chciałby chronić swoją „ukochaną” firmę? Tajemnica kryje się między słowami książki i jest do odkrycia dla każdego czytelnika.