Daleka przyszłość. Nowy Pekin, Wspólnota Wschodnia. Letumosis powoli dociera do ogromnego miasta, liczba zarażonych szybko wzrasta. Lek – nie znaleziono.
Cinder jest dziewczyną-cyborgiem. Wychowuje ją macocha Adri; kobieta o własnych, surowych zasadach, która ponad wszystko wywyższa swoje dwie córki Peony oraz Pearl, a sierotę przygarniętą przez jej zmarłego męża poniża, wyzywa i bije. Nastolatka nie ma łatwego życia, czego dowodem są ciągłe kłótnie, awantury i wieczne spory pomiędzy nią a macochą. Każdy dzień wygląda tak samo: targ, stoisko, naprawianie zepsutych maszyn, czarne plamy smaru na ubraniu, aż pewnego dnia do jej warsztatu przychodzi książę. Kaito, syn umierającego na letumosis cesarza, prosi Cinder, aby ta naprawiła jego androida, który ponoć przetrzymuje ważne informacje. Zadanie dla młodej mechanik to ogromny zaszczyt, w dodatku z prośbą zwraca się do niej sam książę Kai, do którego wzdycha dwieście tysięcy normalnych nastolatek w całym Pekinie. Cichy głos w głowie Cinder podpowiada jej, że znajomość z księciem nie zakończy się tylko na naprawieniu starego androida.
Pierwsza część "Sagi księżycowej" zaciekawiła mnie nie dzięki okładce i interesującemu opisowi, lecz poprzez odwołanie do baśni o… Kopciuszku. Było to dla mnie miłe zaskoczenie, gdyż bajka ta od dziecka miała dla mnie duże znaczenie (która mała dziewczynka nie chciałaby poznać na balu przystojnego księcia i żyć z nim długo i szczęśliwie?) W literaturze paranormal-romance mieliśmy już bliskie spotkanie z nową wersją Czerwonego Kapturka ("Dziewczyna w czerwonej pelerynie", książka na podstawie filmu o tym samym tytule), dlatego zapowiedź "Cinder" na portalach internetowych pozytywnie nastawiła mnie do tej książki. Jak wypadło połączenie Kopciuszka, dalekiej przyszłości i ogarniającej ogromne miasto zarazy? Odpowiedź jest naprawdę prosta: bardzo dobrze.
Tak jak to w baśni jest ukazane, biedny Kopciuszek ma macochę oraz dwie straszne przyrodnie siostry – w tych rolach wcześniej wspomniane Adri, Pearl i Peony, chociaż ta ostatnia wcale nie była zła. Peony współczuła Cinder i była blisko niej, co nie zawsze podobało się jej matce. Bardzo polubiłam tą postać za jej charakter. Główna bohaterka musi robić to, co jej każą, sprzątać, pracować, wypełniać obowiązki należące do Adri i nie sprzeciwiać się decyzjom opiekunki – w powieści pani Meyer Cinder nie ma ani grama wolności, jest ograniczana przez macochę, ma zarabiać na siebie i naprawiać każdą najdrobniejszą usterkę w domu. Powtarzane w kółko słowa „napraw to”, „nie kłóć się ze mną, jestem twoją opiekunką prawną”, „nie jesteś człowiekiem, nie możesz mieszać się w sprawy ludzi” sprawiają, że Cinder staje się twardą, odporną na niemiłe komentarze macochy dziewczyną. Jej postawa, odwaga, sposób patrzenia na świat sprawiły, iż naprawdę zaczęłam darzyć ją sympatią. Najczęściej spotykamy się z bohaterkami o dziwnych charakterach, które potrafią wydusić tylko „Ja… no… e… ja nie chciałam!”, podejmują naprawdę dziwne decyzje i są denerwująco lekkomyślne – Cinder jest inna. To, w jaki sposób prowadziła normalną rozmowę z księciem, jak stawiała opór Adri i odpierała jej ataki w postaci wyzwisk, przyczyniło się do tego, że Cinder zyskała dużo plusów w moich oczach.
Bohaterowie w "Sadze księżycowej" nie są ani trochę schematyczni, jednak już od samego początku przygody z Cinder możemy wyraźnie podzielić ich na czarne charaktery i dobre duszyczki. Ten baśniowy element bardzo dobrze sprawdził się w powieści pani Meyer. Dzięki temu zagłębiając się w historię Cinder myślimy, że czytamy najprawdziwszą baśń, z tą różnicą, że Kopciuszka można łatwo opowiedzieć dziecku na dobranoc w kilka minut, a "Sagę księżycową" trzeba dotknąć, poczuć i przeczytać, aby ją zrozumieć.
Ponadto swoje serce oddałam kilku postaciom z "Sagi księżycowej" – Iko (za jej troskliwość i mikroprocesor osobowości) oraz Kaiowi. Ten ostatni wydał mi się tak naturalnym bohaterem, że aż dziwiłam się, w jaki sposób pani Marissa w tak mistrzowskim stylu odtworzyła charakter prawdziwego nastoletniego dżentelmena.
Trzecioosobowa narracja okazała się rewelacyjnym wyborem, a wszechwiedzący narrator dopełnił całość. Poprzez taki zabieg możemy śledzić równocześnie losy Cinder oraz księcia w różnych miejscach oraz sytuacjach. Chińskie zwroty grzecznościowe i kultura przenoszą nas do prawdziwego Pekinu z przyszłości. O ile nigdy nie byłam miłośniczką wschodnich państw i ich obyczajów, tak teraz z czystym sercem darzę je uwielbieniem.
Na samym początku książki domyśliłam się już pewnych rzeczy. Nie wiem czy stało się tak dlatego, że pewne elementy zostały słabo ukryte pośród słów i niepotrzebnie wywyższone, czy może dlatego, że w swoim życiu przeczytałam tyle książek, iż pewne rzeczy są dla mnie od razu jasne – jedno wiem na pewno: w "Sadze księżycowej" niektóre zdarzenia można przewidzieć od początkowych rozdziałów (wyłączając elementy baśniowe). Z pewnością zauważył to każdy, kto przeczytał już "Cinder". Nie jest to żaden minus, prędzej coś w rodzaju oczekiwania („Kiedy on powie jej to, co jasne jest od stu pięćdziesięciu stron? Dlaczego ona niczego się nie domyśla?”).
W powieści pani Marissy szczególnie zadziwiająca jest jedna rzecz: niezwykła, niepowtarzalna, rzadko spotykana lekkość czytania. Nigdy nie zetknęłam się z tak łatwo złożonymi zdaniami, inteligentnymi, zabawnymi dialogami i czarującymi opisami (co w dużej mierze jest również zasługą tłumacza). Całość wypadła rewelacyjnie.
Pani Meyer przenosi nas do świata za kilkaset lat – zdominowanego przez rozwijającą technologię, nowe odkrycia, pogrążonego w konflikcie z Lunarami, mieszkańcami Luny (Księżyca), gdzie obywatele dzielą się na ludzi i maszyny, a zaraza zbiera coraz większe żniwo. Nie ma równouprawnienia: cyborg to śmieć, nie człowiek, nie ma uczuć i nie potrafi myśleć jak istota stworzona w całości z krwi i kości – lepiej zastąpić go inteligentnym androidem. Nikt nie chce przyznawać się do stworzenia, które w połowie składa się z metalowych części.
Autorka w bardzo banalny i sprytny sposób znalazła pomysł na ciekawą powieść. Po co szperać w starych księgach, odkrywać greckie oraz egipskie mity – materiały na idealną książkę – skoro można zainspirować się zwykłymi, powszechnie znanymi, popularnymi, lubianymi przez ludzi baśniami?
Podsumowując:
"Saga księżycowa. Cinder" to naprawdę dobra, warta uwagi, trzymająca w napięciu pozycja. Nie trzeba długo się nad nią zastanawiać w księgarni. Wystarczy tylko otworzyć ją na pierwszej stronie i pozwolić zagłębić się w znanym choć zupełnie nowym świecie. Życie służącej, poniżanie, pogarda, bal, zakochanie, zgubiony pantofelek (nie powiem jaki! W każdym bądź razie ciekawy) to elementy, które pani Meyer wplotła do swojej powieści w naprawdę świetny sposób. Po co szukać oryginalnych powieści z bohaterami innymi niż wampiry bądź wilkołaki, skoro pod nosem mamy dzieło debiutującej autorki z Tacomy? Godziny spędzone przy powieści Marissy Meyer to jedne z najpiękniejszych upływających (niestety) szybko minut i sekund w moim życiu. Być cyborgiem i odnaleźć się w świecie, w którym istoty takiej jak Cinder są omijane szerokim łukiem, to ogromne wyzwanie.
8/10