Po Kontrakt Panny Brandt sięgnęłam niepewnie aczkolwiek zaciekawienie wzięło górę. Mimo iż fabuła brzmi może banalnie, kiczowato i pretensjonalnie. Bo oto trwa II wojna światowa. Pewnego dnia podczas łapanki w ręce Niemców trafia Anna Lubieniecka oraz jej siostra Helena z synkiem. Gdy czekają na przydzielenie do transportu Annę dostrzega Niemiec – Franz Steinberg. Udaje mu się zorganizować jej wypuszczenie i proponuje jej względną wolność – ma mu służyć jakoś sekretarka i dama do towarzystwa. Stawiając wszystko na jedną kartę Anna jako warunek stawia uwolnienie jej siostry i siostrzeńca.
Takim sposobem Anna trafia wraz z Franzem do obozu Gross Born, w którym jest komendantem. Nienawiść Polki do jej wroga powoli zmienia się w coś innego, głębszego, bo w końcu żyją pod jednym dachem i nie sposób walczyć ze swoimi emocjami. Temat więc jak widać bardzo prosty – okupowana Polska, zakazana i niewłaściwa miłość. Do tego typowy przykład Polka – Niemiec, białe – czarne, dobre – złe.
Powoli, stopniowo obserwujemy rodzące się między bohaterami uczucie. Liczne dyskusje, zatargi, wymiany zdań stanowią tylko doskonały przykład tego, kto się czubi…
Ogromnym plusem powieści jest fakt, iż w całym tym uczuciu udało się uniknąć przesadnego melodramatyzmu. Udało się autorce zatrzymać w pewnym momencie i nie przedobrzyć.
Nie jest to zwyczajny i tandetny romans, coś w nim jest. I to coś wsparte tłem historycznym stanowi zgrabną i oryginalną całość.
Jednakże! Cała historia wydaje mi się za bardzo oderwana od rzeczywistości, jakby cały świat nie istniał. Owszem są co jakiś czas wzmianki o ucieczce jeńców, o porażkach Niemców etc. Ale trwa wojna, a jej tu zupełnie się nie odczuwa.
Bohaterowie wciąż się kłócą ale tak naprawdę ich życie jest całkowicie sielskie, pełne luksusów, dobra i przepychu. Dla jeszcze niedawno nie mającej co do ust włożyć Anny ta sytuacja jest dość trudna. Walczy w niej wierność ojczyźnie, patriotyzm z budzącymi się uczuciami do osoby, która powinna być jej wrogiem, z którą nie powinna w ogóle mieć nic wspólnego. W tych wszystkich kłótniach i gonitwie myśli, w tej wewnętrznej przemianie jest dla mnie zbyt sztuczna, zbyt dziecinna, zbyt egzaltowana. Nie przekonała mnie swoją postawą.
Za to znacznie bardziej przypadł mi gustu Franz. To postać zarysowana wyraźnie i co ważne, ciekawa. Bo nie jest typowym okrutnym Niemcem. Jest zdecydowanym przeciwnikiem wojny, uważa ją za szaleństwo i bezsens, sam nawet brał udział w planowaniu zamachu na Hitlera. Może łączy się to ze stylem życia, jaki do tej pory prowadził. Wychowany w bogactwie i spokoju, tylko o nim marzy, chcąc zaszyć się w obozie, jeśli już udział w wojnie brać musi.
Za dużo w tej powieści dobrych i tylko dobrych rozwiązań. Chciałam uwierzyć w całą tę historię, chciałam się dać jej przekonać i owszem w miłość uwierzyłam. Ale bohaterom całkowicie nic się nie dzieje. Anna podczas próby ucieczki nie zostaje sprawdzana, potem po wejściu Rosjan unika gwałtu zbiorowego, po wojnie władze odpuszczają jej choć wiedzą, że żyła z Niemcem. Zaś jemu udaje się cudem ujść z życiem w obozie, trafia na dobrych ludzi, którzy go leczą a zakończenie… po prostu miodzio.
Język powieści jest dość prosty i styl czasem nie zachwyca oryginalnością i wyszukaniem jednak powieść jest równa, czyta się ją dobrze choć wywoływała we mnie skrajne odczucia, od fascynacji i zainteresowanie po niedowierzanie i delikatne znudzenie (o tylko na samym początku).