"Bo sztuka to coś wiecznego. Skończy się ta wojna, skończą się i inne wojny, które nadejdą, a ona wciąż będzie trwać."
Pełen pasji taniec, miłość, która nie ma prawa bytu, bestialskie oblicze wojny, kłamstwa, intrygi... To wszystko znajdziecie w powieści "Kolaborantka" Marii Kocot. To wspaniała lektura, która dostarczyła mi całej palety emocji! Od zachwytu, przez niepokój, a nawet odrazę, aż po wzruszenie. Wspólnie z główną bohaterką przeżywałam jej wzloty i upadki, by na końcu niemal czuć jak pęka mi serce... Naprawdę, byłam pewna, że autorka zafunduje nam tragiczny koniec.
Czy tak było?
Tego dowiecie się już z lektury książki.
"Przedstawienie musi trwać."
I to dosłownie.
Do głowy by mi nie przyszło, że fabuła "Kolaborantki" będzie osnuta na takiej intrydze! Z początku wydawała mi się ona nawet nieco naciągana, zbyt łatwa do wykrycia, jednak w miarę lektury powieści autorka odkrywała przed nami kolejne karty i z czasem zmieniłam zdanie w tej kwestii.
W roku 1938 Laura udaje się do Beuthen (dzisiejszy Bytom) podszywając się pod Annę (na jej prośbę), gdzie świeci triumfy jako primabalerina. Tam poznaje Wilhelma, który zdobywa jej serce, niestety, wybuch wojny wiele komplikuje. Na skutek rozgrywających się wydarzeń Laura trafia do obozu, gdzie przeżywa piekło.
Czy wraz z końcem wojny miłość Laury Wilhelma będzie miała szansę na spełnienie?
"Wrzaski, jakie dochodziły z zewnątrz, mieszały się z dźwiękami muzyki baletowej, co stanowiło dziwny dysonans."
W "Kolaborantce" autorka bardzo mocno akcentuje rolę sztuki w życiu człowieka. To element towarzyszący nam bez względu na zawirowania historyczne, stanowiący stałą w pełnym zmian świecie. Pisarka zwraca też przy tym uwagę na pewien dysonans: gdy na zewnątrz toczą się walki zbrojne, Laura tańczy jak natchniona, jakby chciała dosięgnąć gwiazd. Gdy w Auschwitz kolejne partie straceńców idą do gazu przygrywa im orkiestra dbająca o to, by zachowano odpowiedni rytm przemarszu. Muzyka i taniec, to coś, co pozwala człowiekowi choć na chwilę zapomnieć o mających miejsce dookoła wydarzeniach. Daje ukojenie i nadzieję, że wojna w końcu minie.
"Czy byli źli, czy tylko zmuszeni do wykonywania swojej pracy? (...) Kto jest zły, a kto dobry?"
Niestety, trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Z pewnością nie można utożsamiać zła z narodem niemieckim, bo tam, jak wszędzie zresztą, są zarówno dobrzy jak i źli ludzie. W czasach wojny do głosu doszło wielu oprawców, jednak część obywateli została postawiona w sytuacji bez wyjścia. Pochodzenie zobowiązywało do przestrzegania odgórnie narzuconej ideologii, w przeciwnym razie groziły restrykcyjne kary. Zło czaiło się na każdym kroku i niosło zniszczenia po obu stronach barykady, raniąc ludzi każdej narodowości. Oczywiście, nie mam zamiaru umniejszać tu roli Hitlera, nie, to był zły człowiek, niestety, do tego niezwykle charyzmatyczny, który potrafił pociągnąć za sobą rzesze zwolenników.
"Jeszcze niedawno kula ziemska była jednym wielkim gruzem, a teraz powstaje z kolan, na ulicach słychać śmiechy i radość."
Kończy się wojna, a wraz z nią z ziem polskich znikają oprawcy. Niestety, rzeczywistość nie lubi próżni i na to miejsce pojawia sie nowe zło. Choć na ulicach nikt już nie strzela, ludzie są wciąż nieufni względem siebie. Ile musi minąć czasu, by społeczeństwo zaczęło być bardziej otwarte?
Czy tuż po wojnie możliwe jest szczęśliwe zakończenie historii Laury i Wilhelma, Polki i Niemca?
Zachęcam do lektury.
Moja ocena 9/10.