Bezpośrednio po zakończeniu lektury „Kodeksu małego rycerza” Grzegorza Gretkowskiego siedzę w nastroju zadumy i nie wiem, jak mam zacząć swoją recenzję tej niewielkiej książeczki. To tylko sześćdziesiąt stron, a poruszyła mnie do głębi i urzekła formą, z jaką nie miałam chyba jeszcze nigdy do czynienia, no może poza Biblią. Kodeks ten jest traktatem symbolicznym, alegorią, przypowieścią o życiu, poszukiwaniu własnej drogi, konieczności zostawienia za sobą przeszłości i podążania do przodu.
Narrator jest mężczyzną, który stanął na rozstaju dróg i nie wie, co dalej zrobić ze swoim życiem. Towarzyszy mu poczucie beznadziei, bezcelowości. Wtedy na jego drodze staje tajemniczy mały rycerz, który prowadzi go na szczyt góry Moria, a po drodze odkrywa tajemnice dobrego życia, dające nadzieję myśli, motywuje do podejmowania wyzwań, a przede wszystkim do kierowania się myślą przewodnią, którą najpierw należy odnaleźć w swoim wnętrzu. Podczas wędrówki narratorowi towarzyszą różne uczucia – od zwątpienia we własne siły, braku motywacji i chęci do podążania za własnymi marzeniami, po ufność, nadzieję i odwagę realizowania wszystkich swoich zamiarów zgodnie z przewodnim hasłem, odnalezionym przez bohatera na końcu wędrówki.
Kilkudniowa wspinaczka bohaterów na górę Moria (Góra Ofiary) jest podzielona na 20 etapów, rozdziałów, dzięki czemu czytelnik łatwiej przyswaja przekazywane wskazówki dotyczące tego, czym należy się kierować w życiu. Rozmowy z małym rycerzem dotyczą wszystkiego – dokonywania wyborów, podejmowania wyzwań, podążania za marzeniami niezależnie od wieku, podziwiania świata stworzonego dla człowieka, mocy słów, które zasiewają w nas radość albo zwątpienie, walki ze złem, ciągłej gotowości do jego odpierania, zwyciężaniu dobrem, nieustępliwości w dążeniu do celu pomimo zawiści innych czy przeciwności, przyjaźni jako wartości napełniającej nas spokojem, zwątpienia, niepotrzebnego komplikowania prostych spraw, pozornych katastrof życiowych, na których możemy budować coś nowego i lepszego, konieczności życia dla siebie, a nie dla innych. Na swojej drodze życiowej należy wyprzeć się zła i nigdy się nie poddawać, nawet jeśli piętrzą się przed nami przeciwności – trzeba je traktować jak wyzwania, dzięki którym się wzmacniamy.
Trzeba zawsze mieć nadzieję. Trzeba zawsze wierzyć, że nasze życie na ziemi ma swój cel, tylko być może jeszcze go nie poznaliśmy, ale z pewnością jeszcze nadejdzie nasz czas. Trzeba zostawić za sobą to, co minęło, by móc otworzyć nową kartę. Przesłanie tego utworu jest bardzo motywujące, podnoszące na duchu, zachęcające do nieustannego parcia do przodu. Mały rycerz prezentuje swoje rady również w formie przypowieści oraz interpretacji snów, które opowiada mu narrator, a wszystko to ma go przekonać, że warto żyć, rozwijać się, podziwiać świat i być wdzięcznym za to, że w nim żyjemy.
Książka jest wyjątkowo alegoryczna i czytając ją, czułam się odrobinę, jakbym poznawała Ewangelię. Miałam przecież do czynienia z uczniem podążającym za mistrzem, który pokazuje mu swoje ścieżki, nawołuje do czynienia dobra i kierowania się miłością. Przypowieści, jakie prezentuje, również dotyczą tematów znanych z Biblii – robotników w winnicy, zagubionego baranka, przy czym to podobieństwo nie jest oczywiste, nie narzuca się od pierwszej chwili. Przyznaję, że utwór jest silny, wbija się w serce, głowę i duszę, daje materiał do przemyślenia na mnóstwo czasu, pomaga wyrwać się ze szponów smutku i marazmu. Sądzę, że może zrobić dużo dobrego dla ludzi, którzy pozbawieni są energii, sensu i radości. Zwłaszcza, że jej przyswojenie nie zabiera dużo czasu.