Lilian Jackson Braun, amerykańska pisarka, zasłynęła cyklem lekkich kryminałów w liczbie 30 tomów, do których, nie ukrywam, przyciągnął mnie tytuł; „Kot, który…” tak brzmi tytuł każdej z części. Nieczęsto się zdarza, żeby to kot, był głównym bohaterem książki a co dopiero całego cyklu.
Kot, który jadał wełnę to drugi tom serii, jako, że każdy z tomów stanowi odrębną całość, śmiało można sięgać po dowolną część. Książka jest lekka (nie tylko stylowo, lecz również gabarytowo, gdyż ma ledwie 188 stron), akcja toczy się wartko, subtelny humor nadaje książce swoistego staroświeckiego uroku.
Krótko o treści. Główny bohater to kot syjamski Koko, niezwykle inteligentne zwierzę, podejrzewane przez swego ludzkiego towarzysza o zdolności paranormalne. Ludzki towarzysz to James Qwilleran, dziennikarz. Przez wiele lat zajmował się dziennikarstwem śledczym, po czym na skutek perturbacji życiowych po przeprowadzce zajął się pracą w gazecie, ale w dziale kulturalnym. Marzył o zmianie działu i jego marzenia, już na pierwszych kartach książki, zostają spełnione. Nie darmo powiedzenie (chyba ludowe) mówi: uważaj, aby twoje życzenia się nie spełniły. O tym, że przysłowia są mądrością narodów, przekonuje się Qwilleran, który z polecenia szefa ma odtąd redagować dodatek o wymownym tytule „Modne wnętrza”. Wbrew swemu początkowemu nastawieniu, niekoniecznie entuzjastycznemu, jak na prawdziwego dziennikarza przystało, wciągnął się w światek dekoratorów wnętrz. „Nagle Qwilleran ujrzał kolorystykę pomieszczenia redakcyjnego zupełnie innymi oczami. To była zieleń groszkowa; ściany miały odcień roqueforta, a brązowe linoleum na podłodze przypominało barwą pumpernikiel.”.
Akcja książki nabiera tempa, gdy nasz bohater wyrusza zbierać materiał do gazety w domu świetnie sytuowanego małżeństwa, o arystokratycznym rodowodzie. Pan domu posiada hobby, które przyczyniło się do powstania obszernej i cennej kolekcji żadów. Tutaj musiałam posłużyć się Wikipedią ( techniko dzięki ci za Internet !), gdyż autorka, założyła, poniekąd słusznie, że obyty czytelnik, powinien wiedzieć, cóż to takiego ten żad. Ze smutkiem stwierdzam, że zawiodłam autorkę i siebie również, aczkolwiek zrehabilitowałam się, szybciutko nadrabiając braki wiedzy. Otóż żad, cytując za w/w Wikipedią to „zwyczajowa oraz gemmologiczna wspólna nazwa nefrytu (żad nefrytowy) i jadeitu (żad jadeitowy).” Właściciel pięknej i ze smakiem urządzonej posiadłości, kolekcjonował, mianowicie różnorodne narzędzia, oraz przedmioty codziennego użytku z jadeitu, którymi naturalnie bardzo chciał się pochwalić prasie, wskutek czego, dodatek wnętrzarski ze zdjęciami domu orz cennej kolekcji cieszył się zasłużonym wzięciem wśród czytelników. Niestety nie tylko za sprawą domu i kolekcji, ale także kradzieży żadów, która wydarzyła się zaraz, gdy tylko dodatek ujrzał światło dzienne. Jako, że „Kradzieże kosztowności to przestępstwa, którymi cywilizowani dziennikarze mogą się delektować z czystym sumieniem. Przemawiają do inteligencji, poza tym na ogół obywają się bez rozlewu krwi.”, w barze dla dziennikarzy wrzało. Qwilleran, jako rasowy śledczy, podjął trop, a w dochodzeniu pomagał mu dzielnie Koko, przekazując sugestie i podpowiadając tropy za pomocą słownika.
Ja z przyjemnością sięgnę po inne książki tego cyklu, gdyż dla mnie klasyczny kryminał + kot = dobra książka. Do tego styl autorki, subtelny urok emanujący z każdej strony, brak brutalności i hektolitrów krwi, stanowi miłą odmianę wśród wszechobecnej brutalnej i krwistej literatury. Szczerze polecam.